[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwykle przesiadywał i sypiał. Zwiatło błyszczało jeszcze w jego oknach. Zapukałem do
drzwi.
Otworzył mi sam i cofnął się z przestrachem.
 Farsa!  rzekł  jak ty wyglądasz, Henryku?
 Piorun mi zabił konia pod samą Ustrzycą. Nie miałem innej rady, jak przyjść tu.
 W imię Ojca i Syna! Aleś ty przemókł, zziąbł. Ależ to już pózno. Farsa! Każę ci dać coś
zjeść i ubranie.
 Nie! nie! ja chcę zaraz wracać.
 Ale! Dlaczego to Hania nie przyjechała? Moja żona jutro o drugiej wyjeżdża.
Myśleliśmy, że ją przyślecie na noc.
Postanowiłem nagle powiedzieć mu wszystko, bo potrzebowałem jego pomocy.
 Panie!  rzekłem  stało się u nas nieszczęście. Liczę na to, że pan nie wspomnisz nic
nikomu, ani żonie swej, ani córce, ani guwernantkom. Chodzi tu o honor naszego domu.
Wiedziałem, że nikomu nie powie, a zresztą mało miałem nadziei, żeby sprawa się ukryła;
dlatego wolałem go uprzedzić, aby w danym wypadku mógł rzecz tłumaczyć. Opowiedziałem
więc mu wszystko, wyjąwszy tego, że sam kochałem się w Hani.
 A to ty musisz się bić z Selimem? Farsa! Co? rzekł wysłuchawszy mnie do końca.
 Tak jest. Chcę się bić zaraz jutro. Ale dziś jeszcze chcę ścigać ich dalej i dlatego proszę,
byś mi pan dał natychmiast najlepsze konie.
 Zcigać ich nie masz potrzeby. Nie pojechali nigdzie daleko. Jezdzili, jezdzili po różnych
drogach i wrócili do Chorzel. Gdzieżby uciekli? Farsa! Wrócili do Chorzel, padli do nóg
staremu Mirzie! Nie mieli innej rady. Stary Mirza zamknął Selima w śpichrzu, a pannę...
pannę odwiezie do was. Farsa, co? Ale Hania, Hania! no!
 Panie Ustrzycki!
 No, no, moje dziecko, nie gniewaj się! Ja jej tego za złe nie biorę. Kobiety moje, to co
innego! Ale po co czas tracić?
 O! tak, czasu nie traćmy. Ustrzycki zastanowił się przez chwilę.
 Wiem już jak zrobić. Ja natychmiast pojadę do Chorzel, a ty jedz do domu, a najlepiej
czekaj tu. Jeżeli Hania jest w Chorzelach, to ją zabiorę i odwiozę do was. Może mi jej nie
81
oddadzą? Farsa! Ale wolę być razem ze starym Mirzą, gdy ją odwieziemy, bo twój ojciec
gwałtowny człowiek. Gotów wyzwać starego, a stary nic nie winien. Co?
 Ojca nie ma w domu.
 To lepiej! to lepiej!
Tu pan Ustrzycki zaklaskał w ręce.
 Janek! sam tu! Wszedł pokojowiec.
 Konie mi z bryczką za dziesięć minut. Rozumiesz?
 A dla mnie konie?  rzekłem.
 Drugie dla pana! Farsa, panie dobrodzieju!
Milczeliśmy przez czas jakiś. Po chwili rzekłem:
 Czy pan pozwoli, żebym napisał do Selima? Wolę go wyzwać listownie.
 Dlaczego?
 Obawiam się, że stary Mirza nie pozwoli mu bić się. Wsadzi go do kozy na czas jakiś i
będzie uważał, że to dosyć. A dla mnie to mało! mało! mało! Jeżeli Selim już siedzi w kozie,
pan go nie zobaczy; przez starego robić tego nie można, list zaś można komuś zostawić. Ja
ojcu także nic nie powiem, że się chcę bić. Może sam starego wyzwie, a stary nie winien. Ale
jak my poprzednio wybijemy się z Selimem, to już nie będzie racji. A wszakże sam pan
powiedział, że ja muszę się z nim bić.
 Ja bym to tak uważał! Bić się, bić się! Dla szlachcica to tam zawsze najlepszy środek, a
czy stary, czy młody, to wszystko jedno! Komu innemu: farsa! ale nie szlachcicowi. No! pisz!
masz słuszność!
Siadłem i napisałem co następuje:
 Jesteś nikczemnik. Listem tym daję ci w twarz. Jeżeli nie stawisz się jutro około
Wachowej chaty z pistoletami lub pałaszem, będziesz ostatnim tchórzem, którym
prawdopodobnie jesteś.
Zapieczętowałem list i oddałem panu Ustrzyckiemu. Po czym obaj wyszliśmy na
podwórze, bryczki bowiem dla nas już zajechały. Przed samym wsiadaniem przyszła mi jedna
przerażająca myśl do głowy.
 Panie!  rzekłem do Ustrzyckiego  a jeżeli Selim nie do Chorzel zawiózł Hanię?
 Jeżeli nie do Chorzel, tedy zyskał czas; jest noc, pięćdziesiąt dróg na wszystkie strony i...
szukaj wiatru w polu. Ale gdzieżby ją zawiózł?
 Do miasta N.
 Szesnaście mil jednymi końmi? Tedy bądz spokojny. Farsa, co? Tedy jutro pojadę do N.,
dziś nawet jeszcze, ale pierwej do Chorzel; powtarzam ci, bądz spokojny!
82
W godzinę potem byłem już w domu. Noc była pózna, bardzo pózna nawet, ale w oknach
wszędzie migały światła. Snadz ludzie biegali ze światłem po różnych pokojach. Gdy bryczka
moja zadudniła przed gankiem, skrzypnęły drzwi i do sieni wyszedł ksiądz Ludwik ze świecą
w ręku.
 Cicho!  szepnął do mnie kładąc palec na ustach.
 Hania?  spytałem gorączkowo.
 Ciszej mów. Hania już jest. Odwiózł ją stary Mirza. Chodz do mnie, opowiem ci
wszystko.
Weszliśmy do pokoju księdza.
 Co się z tobą działo?
 Goniłem ich. Mirza zastrzelił mi konia. Czy ojciec jest?
 Wrócił zaraz po wyjezdzie starego Mirzy. O, nieszczęście! Nieszczęście! Teraz jest przy
nim doktor. Myśleliśmy, że dostanie apopleksji. Chciał zaraz jechać wyzwać starego Mirzę.
Nie chodz do ojca, bo mogłoby mu to zaszkodzić. Jutro zaś proś go, żeby nie wyzywał Mirzy.
Grzech to ciężki, a przy tym stary nie winien. Selima wybił i zamknął go, Hanię zaś odwiózł
sam. Ludziom nakazał milczenie. Szczęście jeszcze, że ojca nie zastał.
Pokazało się, że stary Ustrzycki przewidział wszystko doskonale.
 Jak się Hania ma? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl