[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmieniali się w szare wróble.
Być może mądrym posunięciem ze strony Marca było nieczęste pokazywanie się między
ludzmi. Złamanych kobiecych serc i tak już dość na świecie.
Oczywiście Tovie musiało się wyrwać coś niemądrego przy obiadowym stole w jadalni
wytwornego hotelu. Rozkoszowała się pysznym jedzeniem, winem i całą tą przyjemną
sytuacją, ale nie mogła się powstrzymać od pytania:
- Nie wstydzisz się pokazywać razem z taką brzydką dziewczyną?
Ianowi twarz się ściągnęła i gdyby nie dobre wychowanie, z pewnością uderzyłby pięścią w
stół i krzykiem przywołał ją do porządku.
A tak tylko z oczu posypały mu się iskry i syknął w odpowiedzi:
- Jeśli nie przestaniesz traktować własnej osoby tak krytycznie, bez odrobiny pewności
siebie, odstraszysz wszystkich ludzi!
I tak nie chcą mieć ze mną do czynienia, pomyślała, ale spuściła wzrok i wymruczała słówko
na przeprosiny.
Nastrój prysnął, niewiele więcej już potem rozmawiali. Ale Ian nalał jeszcze wina do jej
kieliszka, zatroszczył się także o dodatkową butelkę, którą zabrali do pokoju.
Kiedy przybyli do hotelu, przeżyli chwilę zakłopotania. Recepcjonistka uznała, że są
małżeństwem, i dała im dwuosobowy pokój. Zanim Ian zdążył wyprowadzić ją z błędu, Tova
ostrzegawczo pokręciła głową, a gdy recepcjonistka się odwróciła, wzrokiem poprosił swą
towarzyszkę o wyjaśnienie.
- W takim stanie nie możesz być sam - szepnęła Tova. - Ale nie bój się, nie będę cię
napastować.
- Wcale o tym nie myślałem - odrzekł równie cicho. - Dziękuję, nie miałem ochoty zostawać
sam.
83
Tova dobrze to rozumiała. Ostatnie godziny musiały być dla niego okropne. Miała wrażenie,
że na siodełku motocykla trzyma Iana jedynie siła woli. Górski wiatr hulający po Dovre nie
miał wcale zbawiennego wpływu na jego płuca, a kiedy robili postój, by odpocząć, Irlandczyk
po prostu słaniał się na nogach.
W tym stadium choroby każdy inny człowiek od wielu już tygodni nie wstawałby z łóżka,
wymagając stałej opieki. Ale on musiał być obdarzony żelazną wolą!
Do diaska, coraz bardziej go lubiła!
Wrócili do pokoju.
- O, nigdy żaden posiłek bardziej mi nie smakował! - westchnęła Tova uszczęśliwiona,
rzucając się na fotel.
Ian usiadł w drugim i nalał wina.
- Dziękuję, ale myślę, że już mi wystarczy - roześmiała się. - Mam dostatecznie dobry
humor.
Ale kiedy trącał się z nią kieliszkiem, piła.
Nagle oboje zdrętwieli i pytająco popatrzyli na siebie.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi.
Tova odruchowo przysunęła się do Iana, stanęła tuż przy jego fotelu. Nie wiadomo, czy
szukała u niego obrony, czy też może sama chciała go bronić. Prawdopodobnie i jedno, i
drugie.
Podróż ciężarówką nie trwała długo.
Marco, Rune i Halkatla przejechali przez płaskowyż Dovre, pędząc wielkim samochodem na
łeb, na szyję. Wiedzieli, że muszą się spieszyć, bo za nimi goni Tengel Zły i jego Numer
Jeden. Nie wiedzieli, czy ich prześladowcy dokonali już makabrycznego odkrycia przy letniej
zagrodzie w górach. Pewni byli natomiast, że jeśli tylko do tego dojdzie, Tengel Zły
natychmiast ruszy w pogoń.
A o jego humorze w obecnej sytuacji lepiej nie myśleć...
Marco nie wiedział, jak ci, którzy przyjechali ciężarówką, rozplanowali tankowanie, ale u
samego krańca płaskowyżu samochód zastrajkował. Bak był pusty.
- Czy możemy stoczyć się w dół? - zastanawiał się Rune.
84
- Przy tak ciężkim pojezdzie, w dodatku z przyczepą, to zbyt ryzykowne - odparł Marco. - Nie
znamy przecież zakrętów. Musimy iść piechotą.
Rune rozejrzał się dokoła.
- Proponuję, abyśmy ruszyli tą prastarą ścieżką, którą ledwie widać tam na górze. Co jest
napisane na tym znaku?  Wiosenna Zcieżka ?
- Nazwa wydaje się znajoma - stwierdził Marco. - Czy to nie tędy Tengel, Silje i Charlotta
jechali razem z dziećmi? Tyle że oni zmierzali na południe.
- Towarzyszyłem im wtedy - cicho przypomniał Rune. - Byłem wtedy co prawda tylko małym
korzeniem, ale pamiętam strach, nie opuszczający żadnego z uczestników wyprawy. Z
Wiosenną Zcieżką nie ma żartów.
- Teraz to po prostu szlak turystyczny - powiedział Marco. - Prawdopodobnie zabezpieczony
przed lawinami. Chodzcie, idziemy! Głównej drogi i tak nie możemy wybrać, samochody
naszych prześladowców natychmiast nas dogonią.
Pospieszyli w górę zbocza wznoszącego się nad szosą. W dole widać było ciężarówkę
zaparkowaną na poboczu.
- Dziękujemy za to, że tak nam się przydałaś - szepnął Marco.
Halkatla uznała pieszą przeprawę za niezwykle emocjonującą.
- Ratunku, jak ludziom mogło przyjść do głowy, żeby jechać tędy konno albo powozem! -
jęknęła. - Chyba zle mieli w głowach! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl