[ Pobierz całość w formacie PDF ]
małe biuro rachunkowe, zatrudnił w nim żonę, która co nieco znała się na papierach.
Pracowali solidnie, nawet trochę się dorobili. Od czasu do czasu odwiedzali Janusza, aby
pokazać zdjęcia z Egiptu czy Turcji. Mężczyzna im zazdrościł, jednak konsekwentnie
odmawiał, gdy Stach proponował, by u nich pracował.
- Wspólna praca to koniec przyjazni - ucinał.
Tym razem Stach i Anka chcieli pochwalić się planami na najbliższy urlop.
- Od wtorku robimy sobie wolne i jedziemy do Warszawy. Na cały tydzień -
zakomunikowali.
- O, dobrze się składa, bo ja też jadę! - ucieszył się Janusz.
- Zabierzemy cię, jedziemy samochodem. - Stach klasnął w dłonie.
- Zwietnie! O której mam być gotów?
- Siódma rano?
- Dobrze.
W tym momencie weszła Hanka. Postawiła na stoliku tacę i rozstawiła pozamawiane
przez gości kawy. Rozłożyła talerzyki, a na środku obrusa umieściła kawałek babki
drożdżowej.
- Sama piekłaś? - zapytała Anka.
- Nie, kupna - odpowiedziała Hanka. - Ale smaczna.
- Nie przejmuj się, my niewybredni! - Anka pogłaskała dziewczynę po plecach. Janusz
był jej za ten gest wdzięczny. Sam czasem czuł się niezręcznie, całując Hankę. Córka była już
dorosła. Czy całuje się dorosłe dzieci na dobranoc? Otrząsnął się z tych dziwnych myśli.
Uśmiechnął. Wygładził spodnie.
- Słyszałaś, Haniu? - rzucił. - Anka i Stach zabierają mnie do Warszawy. Nie będę się
tłukł pociągiem.
- Tak? - Hanka przysiadła na fotelu. - A po co wybieracie się do Warszawy?
- Na festiwal sztuki cyrkowej! Czujecie? - Stach podskoczył z podekscytowania.
Zachichotał jak małe dziecko. - Pokazy linoskoczków, akrobatów - ciągnął. - Sztuczne ognie,
teatr światła! Cały tydzień! Na koniec pokaz ujeżdżania. Podobno mają przywiezć konie aż z
Madrytu czy z Wiednia. Występy odbywają się w Cyrku Zalewski...
- Przepraszam na moment - przerwała mu dosyć niegrzecznie Hanka. Wstała. Potrąciła
stolik. Rozlała się kawa. Janusz patrzył na nią zdziwiony.
- Co się stało? - zapytał.
- Nic, nic, tato. Zaraz tu posprzątam. Przepraszam - mruknęła Hanka i uciekła do
kuchni.
- Haneczko, co się stało? - zapytał Janusz, kiedy goście już poszli.
- Z czym?
- Haneczko, dobrze wiesz. Wtedy w pokoju. Coś cię zasmuciło?
- Nie, tato, nic się nie stało. - Hance latały ręce.
- Haneczko! Proszę cię, przecież widzę.
- yle się poczułam - odpowiedziała w końcu Hanka. Odwróciła się do zlewu i zaczęła
zmywać. Jej ruchy były nerwowe i szarpane.
- Zostaw, ja to zrobię. - Janusz odsunął córkę i sam wziął się za filiżanki. - Usiądz.
Napij się wody. Już ci lepiej? - rzucił przez ramię.
- Tak. Tato?
- No?
- Czy mógłbyś jednak pojechać do Warszawy pociągiem?
Janusz zakręcił wodę i wytarł ręce.
- Dlaczego? - zapytał spokojnie.
- Mam jakieś złe przeczucia.
- Przeczucia?
- Wiesz, tyle jest teraz wypadków samochodowych. Pociąg będzie bezpieczniejszy.
Jakoś boję się puścić cię ze Stachem i Anką. On jest taki narwany! Zacznie szarżować, ścigać
się...
Było w tym trochę racji. Ruszając spod bloku Stach niezle dał po garach. Miał
granatowe audi. Używane, ale żwawe. Cięło jak żyleta!
- Tato? - Hanka spojrzała Januszowi w oczy. - Zgódz się!
- Z powodu przeczucia?
- Nie, z mojego powodu. Będę się lepiej czuła, wiedząc, że wybrałeś pociąg.
Janusz pokręcił głową. Hanka nadal potrafiła go urobić. Wystarczyło jedno spojrzenie,
jeden blady uśmiech, błagalny, ale też grożący wybuchem histerii. Taki jak ten, którym
częstowała go jako sześciolatka, prosząc o lizaka. Stuprocentowo skuteczny.
- Dobrze - odpowiedział w końcu. - Zadzwonię do Stacha, coś wymyślę, że mi nie
pasuje, i pojadę tym twoim pociągiem. - Ucałował Hankę w czubek głowy i wrócił do mycia
naczyń.
HANKA. A nie mówiłam!
Janusz zadzwonił po południu. Hanka wróciła właśnie z pracy i rozpakowywała
zakupy. Dzwonek telefonu zaskoczył ją podczas układania jabłek w elegancki stos. Potrąciła
je łokciem, obracając się w poszukiwaniu komórki. Poleciały na podłogę, wydając
stukająco-plaszczące dzwięki.
- Halo! - rzuciła Hanka, nie patrząc na wyświetlacz.
- Cześć córeczko - odezwał się Janusz. - Załatwiłem wszystko. Jestem na dworcu.
Pociąg wyjeżdża z Warszawy zgodnie z rozkładem - powiedział. W tle słychać było
niewyrazne mamrotanie dworcowej zapowiadaczki.
- O której będziesz? - zapytała Hanka. Weszła na czworakach pod kuchenny stół i
wyciągała jabłka spod kaloryfera.
- Planowo na dziewiętnastą siedem. Ale sama wiesz, jak to jest - ojciec zaśmiał się
krótko.
- To nie będę po ciebie wychodzić. Za pózno, wieczorem kręci się na dworcu dużo
elementu. Poczekam w domu.
- Dobrze.
- Naszykuję kolację.
- Dobrze, Haneczko, ale odpocznij też trochę.
- Okej. Pa, tato!
- Pa!
Zaraz po tej rozmowie Hanka zabrała się za szykowanie kolacji. Gotowanie zawsze
zabierało jej mnóstwo czasu. W kuchni jakoś traciła głowę. Odkładała paprykę wysoko na
kredens, ciskała patelnie na taborety, bywało, że wrzucała obrane ziemniaki do szuflady. Na
niewielkiej przestrzeni potrafiła zgubić dosłownie wszystko.
Tego dnia miała w planie tatara. Zanim zaczęła, wszystko sobie przygotowała.
Ułożyła w równym rzędzie na blacie. Mięso i maszynka do mielenia. Dwa jaja. Jedna cebula.
Pieprz i sól. Miska. Nóż. Deska do krojenia.
Sprawdziwszy, czy wszystko ma, poszła do pokoju, aby nakryć do stołu. Wyjęła z
komody obrus w tulipany. Rozłożyła, przejechała dłonią, aby wygładzić zmarszczki. Obrus
miał na środku małą dziurkę wypaloną jakąś świecą. Hanka postanowiła postawić na niej
koszyk z chlebem.
Wróciła do kuchni, założyła fartuch i zajęła się mięsem. Za pomocą ostrego jak
brzytwa noża pokroiła je w kostkę, wrzuciła do maszynki i włączyła ją. Urządzenie zaczęło
pracować, a Hanka zerknęła na jego wylot. Powoli zaczęły się w nim pojawiać mięsne nitki.
Ale zamiast być suche i jędrne, wychodziły nieapetyczne.
Hanka podstawiła rękę, aby dotknąć zmielonego mięsa. Na dłoń opadł jej kawałek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]