[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odosobniony folwarczek. Tu od dawna osiedli katoliccy misjonarze, biali ojcowie, by
nawracać pogańskich Koniagi, ale niewielkim cieszyli się powodzeniem, po-
.112
t
dobnie jak dawniej daremnie wysilali się muzułmańscy Fulbe-je, by za pomocą szabli krzewić
tu swą wiarę.
Ludność Koniagi nie pomnaża się od dziesiątków lat. To wielce intrygowało francuskich
administratorów z czasów kolonii i otwierało pole przeróżnym domysłom. Przede wszystkim
składano winę na rzekomą skłonność młodych dziewcząt do spędzania płodu. Czyniły to,
ażeby mogły pozostać jak najdłużej w stanie panieńskim, panował bowiem taki obyczaj, że
dziewczyna wydająca na świat zdrowe dziecko krótko potem wychodziła za mąż. Może więc
w tym, że szczep się nie rozmnażał była jakaś wina płochych młódek, ale to chyba nie
wszystko. Przetrzebienie kwiatu młodzieży i w ogóle mężczyzn w wojnie
francuskiej, a pózniej upadek ducha całego szczepu, także niechybnie siały spustoszenie, ale
zapewne jeszcz.e gorzej działał brak higieny.
Nigdzie dokoła Itiu, jak okiem sięgnąć, nie było kropli wody. Jakaś rzeczułka gdzieś ponoć
płynęła, ale bardzo daleko od ludzi. We wsi natomiast dawała się we znaki ogromna plaga
much. Po prostu koszmarne mrowie, niewiarogodna ćma much, przy tym straszliwie
natarczywych. Stale obsiadało nas kilkanaście lub kilkadziesiąt czarnych utrapieńców i nie
sposób było się uchronić: odpędzane, natychmiast wracały ze zdwojoną zajadłością, jak
gdyby siadanie na ludzkim ciele było im potrzebne do życia. Może chciały składać na nas
60
jajka? Licho je wie, ale to pewne, że taka obfitość chorobotwórczych paskudztw musiała
szerzyć niezgorsze choroby wśród koniagijskiej dzieciarni.
Gorzkie zadumanie: przed kilkudziesięciu laty wielkie i kulturalne mocarstwo europejskie
podbiło niezawisłych dotychczas Koniagi, lecz zabierając szczepowi wolność, co mu w
zamian dało? Czego go nauczyło? Jak uchroniło go od chorób i wymierania? Niechlubny
bilans pięćdziesięciu czterech lat panowania.
A Koniagi przez te lata nie byli bynajmniej zakałą ani ludzkim odłogiem i oddawali kolonii
pewne przysługi. Pozostając nadal pracowitymi rolnikami, uprawiali więcej orzesz-
I
8  Nowa przygoda
113
ków ziemnych, niż potrzebowali dla siebie. Wobec tego na kolonialny rynek mogli dostarczać
nadmiar swych zbiorów, otrzymując za to... paciorki, lecz, niestety, żadnych lekarstw ani
uczciwej porady.
Gdy z Itiu jechaliśmy samochodami kilka kilometrów dalej do Ikununu, innej wsi Koniagi,
uświadomiłem sobie po drodze, jak głęboko przypadły mi do serca dzielne dzikusy. Jacyż to
byli wspaniali, wzruszający chwaci, jaki mieli charakter! Mężna obrona wolności i sposób, w
jaki zdobywali broń palną, budziły szczery podziw i świadczyły, że byle kim nie byli i mieli
głowę na karku. A jednak wszystko się przeciw nim sprzysięgło od czasów fulbejskich
zagonów aż po dzień dzisiejszy: nawet ci bliscy misjonarze, na pewno na swój sposób
życzliwi, nie umieli czy nie chcieli należycie im pomóc, chociażby usunięciem zabójczej
plagi much.
Ikunun wydał mi się weselszą wsią niż Itiu. Widać tam było jakieś życie. W polu kobiety,
siedzące na ziemi, oczyszczały z włókien dojrzałe orzeszki. Młoda niewiasta, którą
sfotografowałem, była wyjątkowym okazem zdrowia i tutejszej urody. Jakiejś rezolutnej
babince wcisnąłem dyskretnie do łapska kilka franków, za co podziękowała, składając pokłon
i przyklękając na jedno kolano z takim wdziękiem, że zachwyciła tym Mieczysława Eibla.
Jego zdaniem tak wytwornego rewe-ransu nie powstydziłaby się frejlina na dworze królowej
Wiktorii.
W Ikununie ludzie zachowywali się z wielką godnością, bez lęku patrzeli w oczy, chętnie
odpowiadali na pytania. Tu nie wygasło poczucie zdrowej dumy. Niektórzy, zwłaszcza
młodzieniaszkowie, okazywali ucieszną zuchowatość miną i postawą, jak gdyby chcieli
wytknąć towarzyszącym nam Fulbejom, że ich się nie boją. Było to wzruszające: gdy
rozmawialiśmy ze starszymi, stanął w pobliżu dwunastoletni urwis z gęstą miną i z rękoma
złożonymi na krzyż. Dokoła bioder miał łachman z przodu odkryty, skąd  zanikającym
obecnie wśród dorosłych mężczyzn Koniagi zwyczajem  sterczała ku dołowi biała
trzcinowa pochwa z narządem rozrodczym wewnątrz:
114
I
tak dawniej, w okresie orężnej chwały, pysznie paradowali wojownicy szczepu.
W innym miejscu zagadnęliśmy starszego młodzieńca. Był chrześcijaninem, o czym
świadczył mosiężny krzyżyk na piersiach. Strojniś ten nosił krótkie, europejskie spodenki, a
na głowie beret francuski, zapewne podarki ojców misjonarzy. Ale chcąc pokazać, że
liznięcie obcej wiary nie umniejszyło dawnych cnót szczepowych, junak opierał się prawą
ręką aż na trzech łukach, w lewej zaś trzymał strzałę i wskazywał nią w dal, coś raznie
wyjaśniając moim Fulbejom. Uroczy posąg o pociągającej prostocie.
Trafiliśmy na moment, gdy właśnie z brussy wracało trzech Koniagi: ojciec i dwóch synów
wyrostków. Ojciec scherlały, wychudzony, cały odziany w łachy, z drągiem w ręku do
podpierania się; chłopcy natomiast, jakieś zuchy pierwszej wody, byli nago z wyjątkiem
pokrytych szmatą bioder. Dbali o wygląd zewnętrzny, pysznili się, obwieszeni hojnie
61
ozdobami gri-gri i kolczykami. Auki w dłoniach i pełne strzał sajdaki przysparzały im
marsowego wyglądu. No, i oczywiście mieli przyrodzenie wywalone demonstracyjnie na
wierzch, z tym tylko, że starszy, około piętnastoletni, wsadził swą ozdobę do trzcinowego
futerału na wyrost.
Gdyśmy kiwnęli do nich przyjaznie, oni posłusznie stanęli bez słowa i tylko wyprężyli się
jeszcze bardziej niż dotychczas. Z uprzejmą pobłażliwością, godną dojrzałych wojowników, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl