[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Siedzący obok Arrena współwięzień o szerokiej, płaskiej twarzy mógł mieć około
dwudziestu lat.
- Dokąd nas zabierają? - Zwrócił się do niego Arren.
Młody człowiek spojrzał na niego - ich twarze były od siebie nie dalej niż od
stopę - i wyszczerzył zęby wzruszając ramionami. Arren pomyślał, iż daje mu do
zrozumienia, że sam nie wie. Wówczas jego towarzysz szarpnął skutymi rękoma tak,
jakby chciał tam coś wyrazić i otworzył swoje, wciąż rozciągnięte w uśmiechu, usta,
ukazując czarną jamę w miejscu, gdzie powinien być język.
- Na Showl - powiedział ktoś zza Arrena, a inny głos dorzucił: - lub na Targ na
Amrunie - a wtedy mężczyzna z obrożą, którego wydawało się być pełno na całym
statku, pochylił się nad ładownią sycząc. - Cicho tam, jeśli nie chcecie zostać karmą
rekinów! Wszyscy zamilkli.
Arren usiłował wyobrazić sobie wymienione przed chwilą miejsca: Showl i
Targ na Amrunie. Tam sprzedawali niewolników. Na pewno wystawią ich przed
kupującymi jak woły czy barany spędzone na sprzedaż na plac targowy w Berili.
Będzie tam stał spętany łańcuchami. Ktoś kupi go i zaprowadzi do domu, będzie
wydawał mu polecenia, a on będzie odmawiał ich wykonania. Lub będzie posłuszny,
lecz spróbuje uciec. Tak czy inaczej zostanie zabity. Jego dusza nie buntowała się
na myśl o niewoli, był na to zbyt chory i oszołomiony, ale po prostu wiedział, że nie
musi tego robić, że w ciągu tygodnia lub dwóch umrze, albo zostanie zabity.
Jakkolwiek rozumiał i godził się z tym, to jednak przerażało go to tak, że przestał
wybiegać myślą naprzód. Utkwił wzrok w czarnych, cuchnących deskach ładowni.
50
Ursula K. LeGuin - Najdalszy brzeg
Czuł żar słońca na swoich nagich ramionach i pragnienie, które znowu wysuszało mu
usta i ściskało przełyk.
Słońce pogrążyło się w morzu. Noc nadeszła bezchmurna i chłodna. Wzeszły
jaskrawe gwiazdy. Bęben wybijał takt jak uderzenia pulsu wyznaczając rytm dla
pociągnięć wioseł. W powietrzu nie czuć było najlżejszego tchnienia wiatru. Teraz z
kolei zimno stało się największą udręką.
Plecy Arrena zyskiwały trochę ciepła od stłoczonych nóg ludzi znajdujących
się za nim, a lewy bok ogrzewał mu niemowa, który siedział skurczony, zawodząc
jakiś monotonny rytm. Wioślarze zmienili się przy wiosłach; bęben znów wybijał takt.
Arren tęsknił za ciemnością, jednak nie mógł zasnąć; bolały go kości, gdyż nie mógł
zmienić pozycji. Siedział obolały, drżący, palony przez słońce. Wpatrywał się w
gwiazdy, które przesuwały się po niebie za każdym pociągnięciem wioseł, a potem
wracały na swoje miejsca, nieruchomiały, przesuwały się znowu, wracały, nieru-
chomiały...
Mężczyzna w obroży stał z kimś jeszcze pomiędzy tylną ładownią, a masztem.
Mała kołysząca się na maszcie lampa rzucała na nich jasne błyski światła, wyłaniając
z mroku sylwetki głów i ramion.
- Mgła, ty świński pomiocie - odezwał się cichy, nienawistny głos człowieka w
obroży.
- Skąd mgła w Południowej Cieśninie o tej porze roku?
Przeklęte szczęście!
Bęben wybijał rytm. Gwiazdy kołysały się, przesuwały, nieruchomiały.
Niemowa obok Arrena wzdrygnął się nagle, uniósł głowę i wydał okropny,
nieartykułowany krzyk nocnego koszmaru.
- Spokój tam! - ryknął drugi z mężczyzn stojących przy maszcie.
Niemowa wzdrygnął się znowu i zamilkł zgrzytając zębami.
Gwiazdy niepostrzeżenie zapadły w nicość.
Maszt zafalował i zniknął. Zimna szarość mgielnej zasłony zdawała się
spływać po plecach Arrena. Uderzenia bębna straciły rytm, by po chwili znowu go
podjąć. Ale już wolniej.
- Gęsta jak zsiadłe mleko - odezwał się ochrypły głos gdzieś ponad Arrenem. -
Hej tam, wiosłować! Najbliższa mielizna jest odległa stąd o dwadzieścia mil? -
Zrogowaciała, pokryta bliznami stopa wynurzyła się z mgły, zatrzymała na chwilę tuż
przy twarzy Arrena i czyniąc jeden krok, zniknęła.
51
Ursula K. LeGuin - Najdalszy brzeg
We mgle nie czuło się ruchu w przód, lecz tylko przechyły i szarpnięcia wioseł.
Bicie bębna dobiegało stłumione przez mgłę - powietrze było zimne i wilgotne. Mgła
skraplała się na włosach Arrena i spływała na oczy; próbował łapać językiem krople i
głęboko oddychał ociekającym wilgocią powietrzem, usiłując w ten sposób zaspokoić
dręczące go pragnienie. Szczękał zębami. Zimny metal łańcucha kołysał się na jego
udzie, a w miejscach, gdzie dotykał ciała, palił jak ogień. Bęben nagle umilkł.
Zapadła cisza.
- Trzymać rytm? Co się stało? - wykrzyknął ochrypły, świszczący głos z
dziobu. Ale odpowiedz nie nadeszła.
Statek kołysał się lekko na spokojnym morzu. Za zamglonymi nadburciami nie
było nic widać: pustka. Coś nagle otarło się o burtę. Dzwięk rozległ się wyraznie i
głośno w martwej, niesamowitej ciszy i ciemności.
- Jesteśmy na mieliznie - wyszeptał jeden z więzniów, ale jego głos pochłonęła
cisza.
Mgła pojaśniała, jakby rozgorzał w niej ogień. Arren coraz wyrazniej widział
głowy spętanych wraz z nim ludzi - maleńkie krople wilgoci lśniły na ich włosach.
Statek zakołysał się znowu. Arren przesunął się na tyle, na ile mu pozwoliły łańcuchy
i wyciągnął głowę, aby zobaczyć, co się dzieje przed nim. Mgła jaśniała nad
pokładem, jak księżyc za cienką chmurą - zimna i promieniująca. Wioślarze siedzieli
jak wyciosane w kamieniu posągi. Załoga stała na śródpokładziu, a ich oczy
błyszczały nieznacznie. Przy lewej burcie stał samotny mężczyzna. Z niego
wydobywało się owo światło - z twarzy, z rąk i z laski, płonącej jak roztopione srebro.
U stóp promieniującego światłem mężczyzny kulił się ciemny kształt.
Arren próbował przemówić, ale nie mógł. Odziany w majestat światła,
Arcymag podszedł do niego i uklęknął. Arren poczuł dotknięcie ręki i usłyszał jego
głos. Czuł jak więzy na nadgarstkach i tułowiu opadają; w całej ładowni rozległ się
grzechot łańcuchów. Lecz nikt się nie poruszył. Jedynie Arren próbował wstać, lecz
nie mógł, gdyż całe ciało miał zdrętwiałe po długim bezruchu. Jego dłoń znalazła się
w pełnym siły uścisku Arcymaga. Z jego pomocą wyczołgał się z ładowni i zwalił na
pokład. Arcymag odszedł od niego, a zamglony przepych światła jarzył się na
znieruchomiałych twarzach wioślarzy. Zatrzymał się przy człowieku, który kulił się
przy balustradzie lewej burty.
- Nie karzę - odezwał się surowy czysty głos, zimny, jak zimne było to
magiczne światło we mgle. - Lecz aby zadość stało się sprawiedliwości, Egre, wezmę
52
Ursula K. LeGuin - Najdalszy brzeg
na siebie aż tyle: rozkazuję, by twój głos zamilkł aż do dnia, kiedy znajdziesz słowo
warte wypowiedzenia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]