[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tam odnalezć? Ale niezbyt się tym przejmował.
Czyż nie znał w tym mieście kogoś bardzo potężnego?
Raptem przypomniał sobie, co mu mówił Francois Lyończyk. Dzięki fenomenalnej
pamięci mógł teraz niemal dokładnie wyrecytować słowa Francuza: Barto Scalisio wszedł w
porozumienie z Chińczykami. Z dawnymi oficerami Czang Kaj-szeka, którzy schronili się w
Birmie i kontrolują całą produkcję opium w  Złotym Trójkącie , na wspólnej granicy Laosu,
Birmy i Tajlandii. Dziki zakątek. Rolnicy zbierają tam 700 ton opium rocznie, mają z tego
piękny dochód. Barto dogadał się z Chińczykami, zorientowany, że nie mają już zbytu na
narkotyki, ponieważ skończyła się wojna w Wietnamie, a oddziały amerykańskie, wielcy
odbiorcy opium, zostały stamtąd wycofane.
To Barto upłynnia ich towar. A do przerzutu narkotyków do Europy używa biednych
Chińczyków, którzy chcą emigrować do Europy, wierząc, że tam jest Raj na Ziemi. Nocą w
portach Antwerpii i Rotterdamu wyskakują ze statków. Płyną do brzegu. Na szyi mają
zawieszony płócienny, nieprzemakalny worek z narkotykami. Na brzegu przejmują ich ludzie
Barta i wyprowadzają potajemnie z portów, przedtem przekupując celników. Po drodze
zabierają im towar. Jeśli nawet gliny belgijskie lub holenderskie złapią Chińczyków, to
pójdzie to na ich konto, a nie na Barta...
Barto Scalisio pojawia się także, od czasu do czasu, na Cyprze, w Turcji, w Bejrucie,
w Atenach, na Malcie, na południu Francji, w Rio de Janerio, w Singapurze, Hongkongu...
Pojawia się w Singapurze - powiedział Francuz.
Jak z tego wynika, opowieść Toniego Parygorisa może być bardziej prawdopodobna,
niż to się z początku wydawało. Gdy Harty pił trzecią szklankę  krwawej Mary , hostessa
Lufthansy wezwała go przez głośnik i oświadczyła z czarującym uśmiechem, że udało jej się
załatwić miejsce na lot do Singapuru.
Pół godziny pózniej był w powietrzu.
ROZDZIAA XVII
Wtorek, 23 lipca 1974
W Singapurze Harry Shulz nie pozwolił sobie nawet na jedną noc wypoczynku. Spał
tylko kilka godzin w pokoju hotelu Ming Court.
Wziął prysznic, ogolił się, ubrał. Był zadowolony, że w Bejrucie kupił ubranie z
tropiku, bo w Singapurze panował piekielny upał.
Zjadł lekką kolację, wypił kilka szklaneczek whisky w barze hotelowym i wyszedł
około dwudziestej trzeciej trzydzieści. Odrzucił ofertę portiera, że mu sprowadzi taksówkę.
Wolał powłóczyć się trochę po Tanglin Road.
Lubił hotel Ming Court. Był może mniej wyszukany niż stare hotele w staroświeckim
stylu, pamiętające okupację brytyjską, jak Goodwood, Raffles, Cockpit czy Adelphi, ale
funkcjonalny, a to Harry ego obchodziło najbardziej.
Zegarek wskazywał północ. Zawołał taksówkę i kazał się zawiezć na chińskie stare
miasto, a właściwie na Bogie Street. Tam, po zamknięciu barów, zbierał się cały nocny
Singapur.
Miejsce było malownicze. Metalowe stoliki, przy nich ludzie piją i jedzą chińskie
zupy, kozie mięso z rożna (słynne kate kembang) albo wieprzowinę (sate babi). Potrawy
roznoszą kucharze albo handlarze, których stoiska są pełne żywności, od gór owoców po
smażone ryby, przez różnokolorowe sosy o najróżniejszym smaku.
Międzynarodowa dziwaczna menażeria: Europejczycy, Chińczycy, Hindusi,
Amerykanie, Malajczycy, prostytutki (obu płci zresztą), złodzieje kieszonkowi, handlarze
bronią, narkotykami, ludzie interesu, dyplomaci, najemni mordercy, także trochę turystów
żądnych przygód i silnych wrażeń.
Mieszały się różne zapachy, między nimi egzotycznego owocu  durian , i mdłe,
odrażające wonie, którymi przepojony jest Daleki Wschód.
W dzielnicy nie było elektryczności. Ten brak uzupełniały potężne lampy naftowe,
które rozświetlały ulicę. Harry Shulz poszedł wprost na drugi koniec placu. Rozglądając się
uważnie dotarł do wąskiej, ciemnej uliczki. Ciosy nożem w plecy były częste w tych stronach.
Zatrzymał się przed drewnianymi drzwiami z judaszem. Nim zapukał, jeszcze raz się
rozejrzał. W ciemności świeciły ogniki papierosów, ale daleko.
Judasz się uchylił.
- Dobry wieczór - powiedział Shulz po chińsku. - Z panem Huan Tsin Wong?
Judasz zamknięto. Po chwili otworzono powtórnie.
- Czego pan chce? - zapytał jakiś głos w  pidgin (zniekształcony angielski, jakim
mówią prości Chińczycy - przyp. aut.).
- Porozmawiać z panem Huan Tsin Wong. Proszę powiedzieć, że to od kogoś, kto był
z nim na Tajwanie, w sprawach rodzinnych.
Tym razem judasz pozostał otwarty, twarz zniknęła. Harry, oparty o drzwi, patrzył w
głąb uliczki i czekał cierpliwie. Wreszcie drzwi się uchyliły i wpuszczono Harry ego.
Długim korytarzem dotarł do królestwa gry. %7ładnych rozmów, tylko szelest
wyciąganych z kieszeni banknotów oraz uderzenia żetonów rzucanych na zielone sukno. Gry
typowo wschodnie: mah-jong, kusik, fan-tan, mehra-hidjan-hitam.
Byli tam sami Chińczycy. Nikt nie zwrócił uwagi na Harry ego, a on tylko rzucił
okiem na graczy.
Przemierzył długą salę, następnie korytarz, w końcu " jego przewodnik wskazał jakieś
drzwi.
Shulz wszedł bez pukania. Huan Tsin Wong podniósł się zza biurka.
- Harry - wykrzyknął. - Jak się masz? Cieszę się, że cię widzę.
Gruby Chińczyk udawał jowialnego, twarz jak księżyc rozjaśniał mu szeroki uśmiech,
jakby jego właściciel bez przerwy się cieszył, że żyje.
- Witam, Huan - odpowiedział Shulz.
Nie darzył zbytnim zaufaniem Chińczyka, ale musiał się z nim spotkać, żeby dotrzeć
do osoby, którą chciał zobaczyć.
- Z powrotem w Singapurze?
- Tak.
Mówił znakomicie po angielsku, co ułatwiało sprawę.
- Whisky? - zaproponował Chińczyk.
- Nie.
- Masz do mnie jakiś interes?
- Chciałbym się zobaczyć z Mai-Ling.
- Mai-Ling?
Harry Shulz nie był naiwny, wiedział, że tamten powtórzył nazwisko dla zyskania na
czasie. Nie zadał sobie więc trudu, żeby potwierdzić. Czekał na odpowiedz Huana Tsin
Wonga.
- Nie wiem, czy... - powiedział ten ostatni nieszczerze, ważąc słowa.
- Więc postaraj się wiedzieć - odrzekł twardo Shulz.
Wyciągnął papierosa ze stojącego na biurku etui, zapalił zapałkę i przytknął do
papierosa, wypuścił dym i utkwił oczy w Chińczyku.
- Mai-Ling nie byłaby zadowolona, gdyby wiedziała, że będąc przejazdem w
Singapurze chciałem ją odwiedzić, a ty się nie zgodziłeś. Dobrze wiesz, Huan.
Tamten zagryzł wargę.
- Wiesz, Harry - odezwał się głosem pojednawczym - ja nie jestem przeciwny, ale w
tej chwili...
- W tej chwili?
- Nie można jej zobaczyć...
- To wielka szkoda, Huan. Ci, którzy mnie przysłali, będą bardzo niezadowoleni, gdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl