[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rzeczywiście, złapano go na gorącym uczynku. Bosmana mało szlag
ze złości nie trafił. Jeszcze chwila, a poniósłby taką stratę. Była to
przecież oryginalna Black and White .
Gdzie jest ten człowiek?
Zawołałem dwóch moich ludzi i kazałem go wyrzucić ze
statku. Nie mam czasu stwierdził kapitan żeby się zajmować
każdym drobnym złodziejaszkiem.
Na pewno go tu nie ma?
Jak go wyprowadzano, widziała to nie tylko cała załoga, ale i
ludzie pracujący przy załadunku. Może pan ich spytać.
Jeżeli znajdę tego człowieka na statku, będziecie mieli duże
nieprzyjemności ostrzegał komendant wydajcie mi go
dobrowolnie.
Komendancie roześmiał się Borgulis policja jest u
mnie zawsze miłym gościem. A tych parę butelczyn whisky jeszcze
się w mojej kajucie znajdzie.
119
Zrobimy rewizję szef policji nie ustępował.
Panowie, cały statek jest do waszej dyspozycji.
Jeden z policjantów, który wcześniej rozmawiał z robotnikami,
podszedł do swojego zwierzchnika i coś po cichu zagadał po
portugalsku. Tak szybko, że chociaż Miller dość dobrze władał tym
językiem, nie zrozumiał ani słowa. Ale rozmowa komendanta z
podwładnym miała ten skutek, że policja poniechała pomysłu
rewidowania statku, chociaż nie odmówiła poczęstunku w kajucie
kapitańskiej.
Zapasy whisky Borgulisa były widocznie dość znaczne, bo
posiedzenie przeciągnęło się do kilku godzin. Pózniej dzielni
przedstawiciele władzy mieli niejakie trudności zejścia po trapie ze
statku.
A niezależnie od gościnności kapitana, znowu kilka zielonych
papierków zmieniło właściciela. I na tym też cały incydent został
zakończony.
Tylko pan Fock tryumfował. Tłumaczył wspólnikom, że gdyby
nie jego pomysł z wydaniem podpalacza właścicielom kopalni,
mieliby duże nieprzyjemności, a co najważniejsze, amator używania
dynamitu zostałby na pewno po cichutku wypuszczony przez policję
na wolność.
Nasz ptaszek bardzo się rozczarował, kiedy go
wyprawialiśmy ze statku. Liczył, że wyjedzie stąd z honorami, w
asyście komendanta policji, który na pewno wziął za to z góry ładną
forsę.
Trzymam zakład roześmiał się kapitan Borgulis że jej
nie zwrócił.
To jedyny człowiek, któremu się ten interes opłacił, bo i od
nas dostał na odczepnego kilka dolarów.
Nie licząc mojej whisky. Chlali ją jak wodę. Obawiam się,
czy to, co pozostało, starczy mi na podróż.
Whisky i innych napojów było jednak na Kuretake Mani pod
dostatkiem i po skończonym załadunku kapitan Borgulis wyprawił
pożegnalny wieczór. Prócz trzech wspólników, byli również obecni
120
właściciele kopalni. Panował wspaniały nastrój. Wszyscy przecież
byli coraz bliżej pieniędzy i to wielkich pieniędzy.
Co się stało z tym podpalaczem? w pewnej chwili Anton
Miller zapytał o to jednego z brazylijskich gości.
Nie interesowałem się tym odpowiedział Brazylijczyk.
Zabrali go wasi ludzie.
Czy to takie ważne, co z nim zrobili? Grunt, że więcej tu nie
wrócił.
Może chcieli, żeby im pokazał, jak działa ten dynamit
roześmiał się inny z miejscowych notabli a może zawiezli go nad
pewien strumień, gdzie aż się roi od piranii? Piranie są zawsze
głodne.
Rozdział XII
Nasz klient, nasz pan
Wielka japońska firma Tadashi Shiping Company , a raczej jej
przedstawiciel w Sydney, nie zdziwił się wcale, kiedy otrzymał
dyspozycję, aby jeden ze statków tego przedsiębiorstwa, który
właśnie kończył załadunek pszenicy dla Szanghaju, zmienił kurs i
zawiózł ten ładunek do Republiki Południowej Afryki. Japoński
agent od lat zajmujący się eksportem zboża z Australii wprawdzie
nie pamiętał, żeby w takim kierunku popłynął choć jeden statek z
pszenicą, ale interes jest interesem i ten, kto sprzedaje, wcale nie
musi znać intencji kupującego. Grunt, żeby zapłacił za towar i za
fracht.
Kiedy więc Sakura Maru załadował ostatnie tony zboża do
swoich luków i opuścił port w Sydney, zamiast wziąć kurs na
północ, skierował się prosto do Durbanu. Statek miał także
zapewniony ładunek powrotny. Zagwarantowano mu sześćdziesiąt
tysięcy ton afrykańskiego węgla do Japonii. Kapitan i załoga byli
bardzo zadowoleni. Po przeszło półtora roku regularnych kursów
Chiny-Australia i z powrotem, zobaczą choć na kilka dni swoje
rodziny.
Zarówno kurs do Durbanu, jak i wyładunek zboża przebiegły bez
żadnych przygód. Ale w porcie czekała ich znowu niespodzianka.
Polecono im zamiast załadunku węgla, popłynięcie pod balastem do
122
Namibii, skąd mieli wziąć ładunek rudy żelaza do Kapsztadu.
Dopiero wówczas, znowu pod balastem, mieli wrócić do Durbanu po
węgiel.
Frachty były korzystne. Klient płacił nawet za kursy pod
balastem, więc armator Tadashi Shiping Company był
zadowolony, a załoga statku nawet nie miała czasu na zastanawianie
się nad dziwną fanaberią zleceniodawcy; który musiał dużo dopłacać
do takiego wątpliwego interesu. Rudę z Namibii do Kapsztadu
można przewozić bez wynajmowania w tym celu japońskiego
masowca z Durbanu. Do tak krótkiego transportu nie brakło na
pewno statków stojących na redzie w Kapsztadzie.
Ale ani kapitanowi, ani armatorowi nie przyszło nawet na myśl,
że tak korzystne frachty zawdzięczają jednej drobnej okoliczności.
Sakura Maru była siostrzanym statkiem Kuretake Maru , który
właśnie kończąc załadunek rudy wolframowej szykował się do rejsu
w poprzek Atlantyku.
Na nadbrzeżu jednego z portów w Namibii na Sakura Maru
czekało dwadzieścia tysięcy ton rudy żelaza. Dziwna to była ruda.
Nie miała, jak to zwykle bywa, koloru ciemno-rdzawego, lecz
znacznie jaśniejszą barwę. Wyglądało na to, że więcej w niej piasku
niż żelaza. Jeszcze dziwniejsze wydało się, że dla przewiezienia
takiej garstki piachu wynajmuje się masowiec o siedemdziesięciu
tysiącach BRT wyporności i każe mu się po ten piach płynąć aż z
Durbanu.
Ale Japończycy niczemu się nie dziwili. Wiadomo, klient nasz
pan. Byle tylko płacił. Załadunek rudy przebiegał wyjątkowo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]