[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wychodząc z kuchni. Chłopcy biegli za nim. - Może trzeba
będzie zrezygnować z tego pomysłu.
- Nie możesz tego zrobić!
- Oczywiście, że mogę.
- To... to co my zrobimy? - Brady nie ustępował. - My jej
potrzebujemy.
- Nie wiem, co zrobicie. Ja w każdym razie idę wrzucić te
rzeczy
do
pralki
-
powiedział
Alex.
-
Słuchajcie,
porozmawiamy później, dobrze?
- Kiedy?
- Jutro - odparł stanowczo. - Na dzisiaj koniec z tym
tematem. - Odwrócił się i zaczął schodzić do pralni.
- Jeszcze zobaczymy! - zawołał za nim najstarszy syn.
Alex miał już na dzisiaj serdecznie dość ludzi, którzy
mówili mu, co powinien zrobić, myśleć czy odczuwać.
Taka Shay na przykład, pomyślał, otwierając pralkę i
wrzucając rzeczy do środka. Od kiedy to zaproponowanie
kobiecie,
że
będzie
współwłaścicielką
majątku,
jest
traktowane jako obraza? I co w tym złego, że za tak ważną
rzecz uznał jej stosunki z chłopcami? Tyle zawsze mówiła o
tym, jacy to oni są wspaniali i że powinien być dumny z takich
synów.
Albo jej przeświadczenie, jakoby obawiał się za bardzo
zaangażować uczuciowo. Przecież kocha swoje dzieci,
prawda? Rzeczywiście, przez ostatnie lata zbyt często nie było
go w domu, ale mężczyzna musi zarobić na utrzymanie
rodziny. Przecież został z nimi, gdy okazało się to konieczne,
a gdyby posłuchał jej rady, to chłopcy byliby teraz
musztrowani w jakiejś wojskowej szkole z internatem.
Jeśli chodzi o uczucia - no cóż, może nie była to miłość,
ale naprawdę zależało mu na niej. Tamta sytuacja z
samochodem wykazała to wyraźnie. Myśl, że Shay mogłaby
zginąć, przeraziła go nie na żarty. Nie był tak wstrząśnięty,
przestraszony, czując się jednocześnie bezradny i zdruzgotany
od czasu...
Od czasu śmierci Allison.
To odkrycie o mało nie zwaliło go z nóg. Próbował
uspokoić się, wmówić sobie, że to jakiś nonsens. Przecież nie
czuje do Shay tego, co czuł do swojej żony. Kochał Allison.
Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, kiedy oboje
mieli po dwadzieścia lat. Od razu wszystko ułożyło się
pomyślnie. Z Shay było zupełnie inaczej. Jego uczucia do niej
były głębokie i złożone. Gwałtowne jak namiętność, którą w
nim budziła, dynamiczne i skomplikowane jak jej osobowość.
Przecież to nie miłość. A może?
Nie jest już młodzieńcem, któremu wszystko wydawało
się proste i nieskomplikowane. Nie jest także tym samym
człowiekiem, jakim był przed czterema laty, kiedy w
zadufaniu sądził, że ma cały świat u stóp i że wszystko będzie
trwać wiecznie. Cierpienie naznaczyło go swoim piętnem, ale
brakowało mu wrażliwości, otwarcia na potrzeby innych ludzi,
i to sprawiało, że był taki trudny w kontaktach z drugimi.
Jednak Shay i tak go pokochała. Ofiarowała mu radość i
czułość. A co on jej zaproponował w zamian? Możliwość
dzielenia z nim łóżka i zostania bezpłatną pomocą do dzieci.
Aż jęknął, gdy to sobie uzmysłowił. To cud, że nie
wepchnęła go do basenu dużo, dużo wcześniej. Ale teraz
najważniejszym problemem było to, co on ma zamiar z tym
zrobić?
Zanim zdążył cokolwiek wymyślić, nad głową rozległ się
gwałtowny tupot. Co, u diabła, się dzieje? Jeżeli oni znowu
zaczną zjeżdżać ze schodów na pudełkach po pizzy, to tym
razem...
- Alex? - Na górze rozległ się zdyszany głos. - O,
jesteście, dzięki Bogu! Gdzie wasz tato?
To Shay!
- Tutaj, na dole - powiedział Brady.
- Naprawdę jest z nim źle - dodał Nick. - Pośpiesz się.
Shay pojawiła się na schodach do piwnicy. Była wyraźnie
zdenerwowana, rozglądała się na wszystkie strony.
- Gdzie on jest? - zawołała.
Alex oparł się o pralkę i usiłował sprawiać wrażenie
opanowanego. Nagle drzwi zatrzasnęły się za nią i rozległ się
charakterystyczny odgłos przekręcanego klucza.
- Co, do... - Shay odwróciła się na pięcie. - Brady? Nick?
Mikey? Co wy...
- Myślę, że można określić to jako zastawienie pułapki
odezwał się Alex. robiąc krok do przodu.
- Alex! Och. Alex! Myślałam... Oni powiedzieli... Ależ ty
wyglądasz... Wyglądasz dobrze - dodała oskarżycielskim
tonem.
- Dziękuję, ty też - odparł, przyglądając się jej.
- Ale przecież Brady zadzwonił i powiedział.... O, nie! -
Oblała się rumieńcem. - Co za łgarz! - Odwróciła się i zaczęła
szarpać za klamkę.
Drzwi ani drgnęły. Shay uderzyła w nie dłonią.
Brady! Otwórz drzwi! Słyszysz? Przez chwilę trwała cisza
i wreszcie odezwał się najstarszy syn Alexa:
- Nie otworzę. Postanowiliśmy nie wypuszczać was, aż ty
i tatuś postanowicie się ożenić.
- Prędzej mi kaktus wyrośnie na dłoni! - zawołała z
oburzeniem Shay.
- On chyba mówił poważnie - zauważył Alex.
Nie, nie odwróci się. Nie po tym, kiedy zrobiła z siebie
idiotkę: nagadała mu głupot, wepchnęła do basenu, wyznała
miłość. Jeszcze raz uderzyła pięścią w drzwi.
- Brady!
- Nie wiem, po kim on jest taki uparty - ciągnął Alex. -
Pewnie po matce. Chociaż, jeśli chodzi o naszą rodzinę, to
Beau też potrafi się zawziąć, a James...
Okręciła się na pięcie.
- Nie stój tam tak, mamrocząc sobie coś pod nosem. Każ
im otworzyć drzwi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl