[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Raymondowie mieszkali na peryferiach, w nowoczesnym domu umiejętnie
wkomponowanym w staroświecką zabudowę. Ogrodzenie wokół domu i ogrodu
- 64 -
S
R
tworzyły ostrokrzewy i złote tuje. Hester przyszła jako ostatnia, gdy goście siedzieli
lub spacerowali w ogrodzie.
Annie, dziwnie czymś przejęta, objęła ją i pocałowała z dubeltówki.
- Witaj. Dziś mamy nowych gości, których zaraz ci przedstawię.
Tim ucałował Hester w policzek i przyniósł szklankę specjalnego ponczu dla
abstynentów. Annie nie pozwoliła przyjaciółce długo rozmawiać z Johnem
Brighamem, lecz zabrała ją i zapoznała z młodym małżeństwem. Potem, unikając jej
wzroku, powiedziała:
- Sądzę, że znasz pana Patricka Hazarda. Niedawno się tu sprowadził; kupił
dom gdzieś koło Avecote.
Hester zachowała się tak, jak nakazywało dobre wychowanie, ale przyszło jej to
z trudem, ponieważ rozsadzała ją złość na panią domu. Podczas rozmowy z nowymi
gośćmi opadły ją wspomnienia poprzedniego wieczoru. Jej skrępowanie potęgowało
niejasne uczucie, że myśli Patricka krążą wokół tego samego.
Bez zdziwienia przyjęła fakt, że posadzono ją między Timem a Patrickiem. W
chwilowym zamieszaniu udało się jej zamienić kilka słów tylko z tym drugim.
- Nie wiedziałam, że tu będziesz - szepnęła, rozkładając serwetkę na kolanach.
- Przecież zostawiłem wiadomość.
- A to pech! Byłam w takim galopie, że nie sprawdziłam sekretarki.
Podszedł do nich Dan z dwiema butelkami alkoholu.
- Państwo się znają, prawda?
- Tak. Pan Hazard był uprzejmy kupić u nas sporo mebli.
- A do mnie dzwonił dziś po południu i pytał, czy w archiwach jest coś o jego
domu. Wstyd się przyznać, ale nie umiałem nic na ten temat powiedzieć.
Po jego odejściu Patrick wyjaśnił półgłosem:
- Gdy rozmawialiśmy, jego żona podniosła drugą słuchawkę i bez ceregieli
zaprosiła mnie na kolację.
- I na pewno była zachwycona, że zgodziłeś się przyjść - rzekła z ironią.
- Wybierałem się do Lydii, ale zadzwoniłem, przeprosiłem ją i się wycofałem,
bo nie chciałem stracić okazji przyjścia tutaj. Zciślej mówiąc, okazji spotkania z tobą. -
Uśmiechnął się uprzejmie i zagadnął sąsiadkę z drugiej strony.
- 65 -
S
R
Hester odwróciła się do Tima.
Galbraith cieszył się opinią najprzystojniejszego mężczyzny w Chastlecombe i
z tego powodu chodził dumny jak paw. Na przyjęciach zwykle miał duże powodzenie
u kobiet, lecz tego wieczoru nie był w centrum uwagi, co wyraznie psuło mu humor.
W stosunku do Hester zachowywał się w sposób władczy, głośno wypytywał, czy
wprowadziła w ogrodzie zmiany, jakie proponował. Zdawał się uważać, że zaproszono
ją wyłącznie ze względu na niego. Zazwyczaj spokojnie reagowała na jego py-
szałkowate zachowanie, lecz tym razem się zirytowała. Głównie dlatego, że Patrick
zabawiał sąsiadkę, która nie ukrywała, iż jest nim oczarowana.
Przemknęła jej zdumiewająca myśl, że jest zazdrosna, ale po chwili
zastanowienia uznała, że nie ma po temu najmniejszego powodu. Tim irytował ją
coraz bardziej, ale na szczęście wypadało mu zamienić kilka słów z innymi i się
odwrócił. Natomiast Patrick pochylił się, aby podnieść serwetkę i przy tym musnął
palcami łydkę Hester, po czym wyprostował się i uśmiechnął jakby nigdy nic.
- Miałaś dziś ciężki dzień? - zapytał uprzejmie.
- Wyjątkowo - odparła, z trudem panując nad głosem. - A ty?
- Ja też, bo kopałem w ogrodzie jak dziki, ale to mało istotne. Ważniejsze, że
Wilf powiedział mi coś ciekawego o pani Latimer.
- O, co takiego?
- Powiem ci w drodze powrotnej.
Spojrzała na niego takim wzrokiem, że prędko odwrócił głowę i napił się wina.
Dla Hester wieczór był niezbyt miły, ponieważ Annie stale popychała ją w
stronę Patricka, a Tim uparcie ją od niego odciągał. Galbraith wyjątkowo trzymał się
jej jak rzep psiego ogona i ani na krok nie odstępował. Zachowywał się, jak gdyby
uznał, że ona do niego należy. Ledwo panując nad rosnącą irytacją, pocieszała się
myślą, że Patrick ją odwiezie i opowie coś o Grace Latimer.
Do końca przyjęcia było jeszcze daleko, gdy poczuła zawrót głowy i ból
żołądka. Wystraszona wolała nie ryzykować i postanowiła się pożegnać. Wymownie
spojrzała na Patricka, a Tima przeprosiła, mówiąc, że musi iść do łazienki. W
przedpokoju natknęła się na Annie, której powiedziała:
- 66 -
S
R
- Kochana, wieczór jest nadzwyczaj udany, ale jestem zmordowana i ledwo
trzymam się na nogach. Wybacz, że się pożegnam.
- Ja też już muszę wracać - rzekł Patrick, akurat wychodzący z pokoju. -
Dziękuję pani za uroczy wieczór.
Zwrócił się ku Hester:
- Masz samochód, czy mogę cię odwiezć?
- Hester przyszła pieszo - poinformowała go Annie - i na pewno chętnie
skorzysta z pana uprzejmości.
- Rzeczywiście, jeśli można. - Czuła się coraz bardziej nieswojo. - Dobranoc,
Annie. Nie chcę przeszkadzać Danowi, więc pożegnaj go ode mnie.
- Oczywiście. - Annie pocałowała przyjaciółkę, Patrickowi podała rękę i prawie
wypchnęła ich za drzwi, gdy do przedpokoju wszedł Tim.
W samochodzie wybuchnęli śmiechem.
- Pani Raymond jest miła, ale nie grzeszy delikatnością. Często tak cię traktuje?
- To znaczy, czy rzuca mnie w ramiona swych gości? Niestety, tak. Ale ma
złote serce i szczere intencje.
- Nie mam nic przeciwko, że tym razem mnie wybrała. Ale temu Galbraithowi
chętnie przyłożyłbym pięścią.
- Ciekawe, co go napadło, że zachowywał się jak idiota. - Położyła dłoń na
czole. - To też ciekawe. Dlaczego tak dziwnie się czuję?
- Co ci? - zaniepokoił się Patrick. - Boli cię głowa?
- Podejrzanie się czuję, a piłam tylko poncz owocowy.
- Czyżbyś złapała tego wirusa, który ostatnio tu grasuje?
- Nie. Tak się czuję, jakbym wypiła za dużo alkoholu, ale to niemożliwe.
- Zaraz będziesz w domu.
Gdy zajechali, nie była w stanie wysiąść o własnych siłach. Patrick pomógł jej,
mocno objął wpół i podprowadził do drzwi. Ledwo weszli, dłonią zakryła usta i w jej
oczach odmalowało się przerażenie.
Patrick bez namysłu wziął ją na ręce i prędko zaniósł do łazienki. Zaczęła
wymiotować, ale była tak udręczona, że nie miała siły się wstydzić. Gdy torsje ustały,
Patrick napuścił wody do wanny i dyskretnie się usunął.
- 67 -
S
R
Hester wyszła pół godziny pózniej; twarz i płaszcz kąpielowy miała równie
białe. Patrick wbiegł na schody i wyciągnął ręce, ale uśmiechnęła się blado i
powiedziała:
- Już mi lepiej i mogę zejść sama.
- Schwyć mnie przynajmniej. Wiesz, porządziłem się w kuchni bez pytania i
zaparzyłem herbatę.
- Bardzo dobrze, z rozkoszą się napiję.
- Lepiej ci?
- O całe niebo, bo już nie kręci mi się w głowie. Widocznie coś mi zaszkodziło,
ale przecież wszyscy jedliśmy to samo, a tobie na przykład nic nie jest.
- Ja nie piłem ponczu.
- Ten napój jest ponczem jedynie z nazwy. Annie zawsze coś takiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]