[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do wniosku, że jest podobna do ciotki Rachel, ale niestety, ten jeden jedyny
mężczyzna, którego pokochała, już jej nie chciał.
Ogarnęła ją złość, gdy przypomniała sobie, z jaką łatwością wpadła w
pułapkę. Ledwo Jonah napomknął o zagrożeniu Friars Wood i o niespłaconej
parceli, a była gotowa stanąć do walki. Niepotrzebnie ją szantażował, ponieważ
i tak dowiedziałby się prawdy. Już podczas spotkania w pociągu otworzyły się
stare rany, ogarnął ją gniew i rozgoryczenie. Tak naprawdę pobiegła do
Brockhill, aby zarzucić mu niewierność i wyrównać rachunki. Tymczasem
okazało się, że nie miała racji. Niechętnie uznała, że Jonah słusznie wziął odwet,
wykorzystując nieaktualną umowę. Czuła, że nie warto łudzić się, iż
zaproponuje spotkanie. Mimo to, podnosząc słuchawkę, spodziewała się, że to
on dzwoni.
Nazajutrz trochę zaspała i zeszła na dół, akurat gdy ojciec wrócił z
porannego spaceru. Wszyscy razem zjedli śniadanie, po którym siostry
pojechały do szkoły, a ojciec do pracy. Leonie obiecała Kate i Fenny, że po
południu je odbierze.
- A teraz mam ochotę się przewietrzyć. Mamo, gdzie jest Marzi?
Pani Dysart odłożyła gazetę i rozejrzała się nieobecnym wzrokiem.
- Ojciec zawsze go wyprowadza i pozwala się wyhasać. Nie ma go przed
domem?
Leonie przecząco pokręciła głową i poszła zobaczyć, czy ubyło coś z
miski. Marzi miał największy apetyt rano; zwykle wracał po spacerze
wygłodniały i rzucał się na jedzenie.
- Wcale nie ruszył jedzenia - krzyknęła zaniepokojona. - Idę go szukać.
Narzuciła kurtkę i wyszła do ogrodu, gwiżdżąc i wołając Marzi. Pies się
nie zjawił, więc poszła ścieżką wiodącą na szczyt Eyrie, skąd rozciągał się
rozległy widok na dolinę. Wychyliła się za kamienną barierę i spojrzała w dół.
- 56 -
S
R
Bała się, że pies spadł ze skały i leży nieprzytomny, lecz okazało się, że nie ma
go ani na stoku, ani na brzegu rzeki. Zawróciła i dokładnie przeszukała ogród
oraz zagajnik, w którym Marzi z zapałem gonił króliki i borsuki, a czasem tropił
lisa. Wołała go tak głośno i często, że ochrypła.
Przyszła do domu zasapana i od progu zapytała:
- Jest zguba?
- Nie. Gdzie też mógł się podziać? Niech no się zastanowię... - Pani
Dysart uśmiechnęła się i odetchnęła z ulgą. - Już wiem. Pewnie tak dobrze mu
było u Morganów, że pobiegł do nich.
- %7łe też o tym nie pomyślałam. - Leonie wybrała numer sąsiadów, lecz
odezwała się automatyczna sekretarka. - Nikogo nie ma w domu. Będzie
prędzej, jeśli pojadę. Mamo, mogę wziąć twój samochód?
- Bardzo proszę.
W Springfield Farm powitało ją ujadanie sfory psów. Ze stodoły wyszedł
Chris.
- Dzień dobry. Czy Marzi jest u was?
- Nie widziałem go dzisiaj, ale od rana siedzę w stodole i naprawiam
traktor. Zawieruszył się? Nie martw się, na pewno niedługo przyleci zziajany.
- Oby. Przejadę się powoli po okolicy i może gdzieś na niego trafię.
Wolałabym go znalezć, nim Fenny wróci ze szkoły.
Jezdziła przez godzinę, lecz nigdzie nie dostrzegła Marzi. Zrezygnowana
zawróciła do domu. Miała jednak cichą nadzieję, że pies tymczasem przybiegł.
- Nie znalazłaś go? - zmartwiła się pani Dysart. - Gdzie on może być?
- Nie mam pojęcia. Jeszcze raz sprawdzę w ogrodzie, ale chyba trzeba
będzie zadzwonić na policję - odparła Leonie. - Może ktoś go gdzieś widział,
zabrał do siebie...
- Całkiem możliwe. Zawiadomię też weterynarza i poproszę, żeby
wywiesił notatkę w lecznicy.
Leonie nerwowym ruchem przygładziła włosy.
- 57 -
S
R
- Mamo... chyba nie... spadł ze skały, prawda?
- Mnie też to przyszło do głowy, ale trudno w coś takiego uwierzyć. Przez
rok ani raz nam nie uciekł, więc dlaczego miałby akurat teraz...
- Włożę solidniejsze buty, podjadę do końca drogi, zostawię samochód i
przeszukam zbocze. Wezmę telefon i jeśli go znajdę, zaraz dam znać.
- Dziecko, uważaj na siebie! Albo wiesz, lepiej zadzwonić do ojca i
poczekać...
- Najpierw sprawdzę, co się da. Jeszcze nie warto taty niepokoić. -
Włożyła buty, z gabinetu zabrała lornetkę i wróciła do kuchni. - Mamo, czego
się dowiedziałaś?
- Nikt nic nie doniósł. Policjant zapisał, jak Marzi wygląda i obiecał, że
każe zwracać baczniejszą uwagę na bezpańskie psy. Zaraz zadzwonię do
weterynarza. - Pocałowała córkę. - Pamiętaj, że obiecałaś być ostrożna.
Leonie podjechała do miejsca, z którego prowadziła najszersza ścieżka
nad rzekę. Sądziła, że zejście będzie stosunkowo łatwe, a tymczasem prędko
zasapała się i spociła. W połowie drogi przysiadła na kamieniu, aby trochę
odpocząć. Okazało się, że ścieżka wcale nie jest tak wygodna, jak zapamiętała.
Miejscami musiała przeciskać się przez gąszcz krzewów lub między zwalonymi
kamieniami. Schodzenie przedłużało także to, że co kilka metrów przystawała,
gwizdała i oglądała okolicę przez lornetkę. Po dojściu do miejsca, w którym
gąszcz był nie do przebycia, uznała się za pokonaną.
Droga powrotna pod górę trwała jeszcze dłużej. Leonie ogarnęła rozpacz,
gdy wyobraziła sobie, że pies leży gdzieś nieprzytomny i nikt go nie znajdzie.
W domu wystarczyło jedno spojrzenie na twarz matki, by domyślić się, że
pies nie wrócił.
- Ani śladu Marzi - wyznała przygnębiona.
- Dobrze, że tobie nic się nie stało. Dzwonił Chris i powiedział, że
przeszukali całe gospodarstwo, ale też nie znalezli naszego psa.
- 58 -
S
R
Leonie przypomniała sobie o zepsutej furtce w ogrodzeniu między Friars
Wood i Brockhill.
- Jednego miejsca nie sprawdziłam - rzekła z ociąganiem i przyznała się,
którędy poszła do Jonaha.
- Po nocy wybrałaś się tą niebezpieczną drogą? - zawołała przerażona
matka. - Dlaczego nie szłaś normalnie? Czyś ty oszalała?
- Nie wiedziałam, że ścieżka zarosła i że tamtędy trudno się przedrzeć.
- Ojciec specjalnie zostawia gąszcz, bo od kiedy w Brockhill nikt nie
mieszka, tak jest bezpieczniej. Furtka zupełnie wypadła z zawiasów?
- Wszystko przerdzewiało i tylko skobel jako tako się trzymał. - Leonie
westchnęła. - Trzeba sprawdzić, czy Marzi gdzieś tam nie utknął.
- Uważaj, żebyś się nie pośliznęła, bo po wczorajszym deszczu wszędzie
mokro.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]