[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szpitalu - powiedziała spokojnie.
Roman wstrzymał oddech.
- Dobry Boże! Wiedziała, że dziecko ją zabije?
W oczach Scarlet błysnął gniew.
- Nie, to białaczka ją zabiła. Dobrze wiedziała, że bezmyślny świat może wbić
S
R
chłopcu tę myśl do głowy i koniecznie chciała dopilnować, żeby Sam nie rósł ob-
ciążony poczuciem winy za śmierć matki. - I będę wdzięczna, jeśli pan tego nigdy
więcej nie powie. Nigdy!
- Oczywiście, przepraszam.
Zaskoczona jego wyrazną szczerością, przyjęła przeprosiny krótkim potaknię-
ciem.
- A pani wychowuje jej dziecko?
Znowu potaknęła, a on uniósł gwałtownie rękę do ust.
Naga prawda jest taka, że tamta kobieta zaszła z nim w ciążę i z jakiegoś po-
wodu mu o tym nie powiedziała. Zmarła, a chociaż jej przedwczesnej śmierci nie
można położyć na karb narodzin syna, niemniej z pewnością się do niej przyczyni-
ły.
Jakkolwiek na to spojrzeć, on nie jest pozytywnym bohaterem tej historii. Je-
śli ktoś tu jest ofiarą, to z pewnością nie Roman O'Hagan.
- To musi być trudne...
- Z początku ta odpowiedzialność mnie przerażała - przyznała Scarlet i roze-
śmiała się krótko. - Nadal czasem się boję... Czy to okropne według pana?
W chwili gdy zadała to pytanie, była na siebie zła, że to zabrzmiało, jakby go
prosiła o aprobatę.
Nie odpowiedział, przyglądał się jej tylko z dziwnym natężeniem.
- Wcale nie. Niech się pani nie obwinia.
Zamrugała, żeby odpędzić łzy. To byłaby przewrotność losu, gdyby po
wszystkich jego obelgach miał ją doprowadzić do płaczu łagodnością.
- Nie miała pani z kim podzielić się tą odpowiedzialnością?
- Nie. Byłyśmy tylko my dwie - Abby i ja. No i nasza babcia, która zmarła w
zeszłym roku.
Przyjrzał się jej uważnie i zdał sobie sprawę, że dziewczyna nie tylko nie stara
się wzbudzić w nim współczucia, ale nawet nie ma najmniejszego pojęcia, jak
S
R
przejmujące jest to, co mówi.
Mając na ogół do czynienia z ludzmi interesownymi, którzy czegoś od niego
chcą, Roman nie był gotowy na rozmowę z kimś, kto bez ogródek wyraża swoje
myśli. Z kimś, kto wszelką propozycję pomocy odrzuciłby mu prosto w twarz.
- I nie ma pani żadnych krewnych, którzy mogliby panią wesprzeć?
- Nie. Ciotka i wujek nie lubią dzieci.
- Ale z pewnością są lepiej sytuowani niż pani?
- Finansowo może tak, ale to nie jest kwestia pieniędzy, prawda? - zapytała
retorycznie, uznając, że on musi się zgodzić z czymś tak zasadniczym. - Oni nie
mają dzieci z własnego wyboru - wyjaśniła. - Poza tym nie potrafię sobie wyobra-
zić, by chętnie przyjęli cokolwiek, co by im mogło przeszkodzić, by wskoczyć do
samochodu i pojechać na południe Francji, gdy tylko najdzie ich taka ochota. -
Zmarszczyła nos, przyglądając mu się uważnie. - Są trochę podobni do pana. Robią
to, co im się podoba, nie zważając na innych... chociaż pan jest oczywiście młod-
szy.
- Ale równie egoistyczny - podpowiedział jej zgryzliwym tonem.
- Kochają się, nie można więc powiedzieć, że są narcystyczni - stwierdziła to-
lerancyjnie.
- W przeciwieństwie do mnie.
Scarlet zaczerwieniła się pod jego ironicznym wzrokiem
- Tego nie powiedziałam - zaprotestowała.
- Nie musiała pani. Nie potrafi sobie mnie pani wyobrazić z dziećmi?
Dziewczyna zmarszczyła brwi na dzwięk tonacji, z którą zadał to pytanie.
- Jest pan pół Irlandczykiem, pół Włochem. Z takim pochodzeniem będzie
pan na pewno miał liczną rodzinę, gdy będzie pan na to gotowy.
W myślach widziała już dzieci z ciemnymi oczami, takimi jakie ma Roman...
dzieci podobne do Sama.
- Albo kiedy dorosnę?
S
R
- Tego bym nie powiedziała. Jestem realistką.
Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Ma pani niewyparzony język.
- Nie ma się czym martwić - wielu mężczyzn nigdy nie dorasta. Pan wyraznie
wiedzie wśród nich prym. Ale pewnego dnia znudzi się pan tym wszystkim, a kiedy
spotka pan kogoś... - Jakąś piękną, utalentowaną kobietę, która da mu te wspaniałe
dzieci... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl