[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Elspeth strasznie chciało się siusiu i gdy tylko Val zniknął jej z oczu, przykucnęła za
krzaczkiem. Jej towarzysz zostawił
wylotu jaskini manierkę, więc Elspeth powróciwszy, wzięła naczynie do ręki i potrząsnęła
nim. Manierka była w trzech czwartych pusta, Elspeth musiały więc starczyć dwa łyki.
Najpierw przepłukała usta, potem odrobinką wody spróbowała oszukać dręczące ją
pragnienie. Gdy Val powrócił, krążyła wokół ich kryjówki, rozprostowując zesztywniałe
nogi.
- Zabrali tamtego drugiego konia, ale z moim wałachem im się nie powiodło - oznajmił
Val.  I znalazłem ścieżkę,
którą znacznie łatwiej dotrzemy do szerszej drogi.
36
- Dzięki Ci, Boże! - powiedziała Elspeth z uśmiechem ulgi.  Już się bałam, że przyjdzie
mi spędzić tu resztę życia. Nigdy bym się nie odważyła zejść tak, jak wdrapaliśmy się
tutaj!
Gdy dotarli do ścieżki, Val gwizdnął z cicha. Elspeth usłyszała stukot końskich kopyt.
- Bardzo się pan zaprzyjaznił ze swym wierzchowcem. To prawdziwy sukces dla
piechura!  zażartowała.
- Tak, moi koledzy z dawnego regimentu powtarzają mi ciągle, że teraz z pewnością nie
dotrzymałbym im kroku. Ale zwiadowcy dobry koń jest niezbędny. Dzięki Cezarowi nieraz
wyszedłem z całym tył... hus... nieraz ocalił mi życie.
Val pogrzebał w jukach i wydobył niekształtne zawiniątko.
 Ten chleb i ser nie są pierwszej świeżości, panno Gordon  mruknął,
usprawiedliwiając się  ale zawsze trochę
nas pokrzepią.  Z tymi słowy rozpakował paczuszkę i podsunął dziewczynie część
żywności. Ser był równie wyschnięty jak chleb, ale jakoś przełknęli jedno i drugie,
popijając resztką wody z manierki. Potem Val wyciągnął rękę. - W drogę! Podsadzę
panią na Cezara.
- Przede wszystkim pan powinien na nim jechać! - pro-
testowała.
- Na tej ścieżce nie ujedzie daleko z podwójnym obciążeniem, panno Gordon. Kiedy
dotrzemy do bitej drogi i wszystko będzie w porządku, wsiądę i ja.
Zachowuje się dziś całkiem inaczej! myślała Elspeth, obserwując idącego przodem Vala.
Wczoraj miała wrażenie, że są przyjaciółmi, a w każdym razie dobrymi kompanami.
Wspólne przeżycia bardzo ich zbliżyły i choć właściwie nic nie wiedziała o swym
towarzyszu, wydawało jej się, że zna porucznika Astona lepiej niż wielu mężczyzn, z
którymi stykała się od lat. Kiedy człowiek stanie oko w oko ze śmiercią, nie liczą się
konwenanse, dumała Elspeth. Tak właśnie było tej nocy, którą spędzili przytuleni do
siebie w górskiej szczelinie. A teraz? Może porucznik czuje się po prostu zażenowany?
Postanowiła, że spróbuje przełamać rezerwę swego towarzysza.
- Jak pan trafił do grupy współpracowników kapitana Granta, panie poruczniku?
- Służyłem przez kilka lat pod jego komendą w jedenastym pułku piechoty, panno
Gordon. W stopniu sierżanta - dodał z pewnym przymusem.
 Jak to? Jest pan przecież porucznikiem!  bez zastanowienia wykrzyknęła zdumiona
Elspeth. - Musiał pan dokonywać cudów bohaterstwa, jeśli spotkał pana taki awans! -
dodała pospiesznie.
 Ojciec kupił mi patent oficerski, zjawiłem się więc tutaj już w stopniu porucznika. Kiedy
kapitan Grant objął stanowisko dowódcy wywiadu w sztabie Wellingtona, zażyczył sobie,
by mnie do niego przydzielono.
- Rozumiem - powiedziała Elspeth pogodnie.
W gruncie rzeczy nie rozumiała niczego. Kupno patentu oficerskiego to kosztowna
sprawa, ojciec porucznika Astona musiał być więc co najmniej zamożnym kupcem albo
nawet zaliczać się do szlachty. Czemu więc nie zroil tego od razu i jego syn zaczynał
służbę od szeregowca? Chyba że mieli ze sobą na pieńku... Sądząc z tonu porucznika i
37
zwięzłości jego wypowiedzi, nie zdoła od niego więcej wyciągnąć, choćby wypytywała z
nie wiedzieć jaką życzliwością! Elspeth skierowała więc rozmowę na inny temat.
- Zdążyłam już poznać kapitana Granta, panie poruczniku, i nietrudno pojąć, czemu
wybór Wellingtona padł właśnie na niego. Jest nie tylko doświadczonym oficerem i mówi
biegle po hiszpańsku i portugalsku, ale odznacza się także niezwykłym urokiem
osobistym.
- Jest również wyjątkowo odważny. To, że mnie wezwał, było dla mnie ogromnym
wyróżnieniem.
Porucznik mówił tak oficjalnym tonem, że Elspeth pojęła jasno: nie ma mowy o
przyjacielskiej pogawędce! Przez dłuższy czas, nim znalezli się w pobliżu szerszej drogi,
posuwali się w milczeniu. Dotarli nad niewielki strumień, zasilający górskie jeziorko. W
tym miejscu dróżka, którą dotąd jechali, kończyła się. Val zatrzymał konia i pomógł
Elspeth zsiąść.
- Może zatrzymamy się tu na chwilę, panno Gordon? Cezar jest bardzo spragniony,
pr7yznam, że i ja też.
Elspeth zaczerpnęła wody w dłonie i napiła się. jeziorko było dość głębokie, i choć słońce
ogrzewało jego powierzchnię, woda okazała się chłodna i orzezwiająca Elspeth obmyla
twarz i szyję i odsunęła się, by Val i jego rumak mogli także ugasić pragnienie.
Jak się pani czuje, panno Gordon?
 Strasznie mi się chciało pić, panie poruczniku. No i jestem taka brudna i zakurzona,
że z najwyższym trudem powstrzymuję się od kąpieli w tym jeziorku! Ale poza tym
miewam się doskonale, nie licząc otartej skóry. Przywykłam jezdzić konno w nieco innym
stroju - dodała z krzywym uśmiechem.
- Sądzę, że od obozu dzieli nas jeszcze kilka godzin drogi.
- No cóż, jakoś to zniosę. Będę przez cały czas marzyć o długiej, gorącej kąpieli w
miedzianej wannie mego papy! - rzuciła Elspeth lekkim tonem.
- Ach, tak... Wobec tego lepiej ruszajmy w drogę - rzucił pospiesznie Val; Elspeth
zaczerwieniła się: że też zebrało się jej na intymne zwierzenia!
- Teraz, po lepszej drodze, pan chyba również pojedzie
konno?
- Chciałem właśnie zaproponować, by pani usiadła po damsku z tyłu za mną - odparł Val.
 Będzie pani nieco wygodniej.
- Ale czułabym się wówczas mniej pewnie - powiedziała Elspeth, marszcząc brwi. -
Muszę przyznać, że bardzo rzadko jeżdżę po damsku. Wolałabym usiąść za panem po
męsku, jeśli nie sprawi to panu różnicy.
Val wskoczył na konia i pochylając się, chwycił Elspeth za rękę. Kiedy włożyła stopę w
strzemię, podciągnął ją do góry.
- Proszę objąć mnie w pasie, kiedy tylko pani zechce, panno Gordon - zaproponował
sztywnym tonem.
 Bardzo panu dziękuję, poruczniku.
Początkowo Elspeth udawało się utrzymać równowagę, jednak jazda okrakiem na
końskim zadzie, acz dziewczyna nie ocierała sobie skóry o twarde siodło, była dość
niebezpieczna. Gdy więc Val puścił konia kłusem, Elspeth, chcąc nie chcąc, musiała
38
objąć porucznika rękami w pasie. Przez pierwsze dwie godziny jechali na przemian to
wolniej, to szybciej. Kiedy jednak Cezar był już wyraznie zmęczony, Val ograniczył się do
stępa. Elspeth odprężyła się i skutek był taki, że wkrótce się zdrzemnęła, oparłszy głowę
o plecy swego towarzysza.
Val zorientował się od razu, że dziewczyna usnęła, kiedy oparła się o niego, a uścisk jej
ramion zelżał. Przerzucił cugle do lewej ręki, prawym zaś podtrzymywał Ełspeth. Tak
wjechali do obozu. Gdy Val informował wartownika, kim jest, poczuł, że panna Gordon
się budzi.
Którędy do namiotu majora Gordona?
- Pan major ma kwaterę we wsi. Musi pan porucznik przejechać przez obóz, a potem
skręcić w prawo.
- Dobrze się pani czuje, panno Gordon?
- Doskonale, panie poruczniku. Wstyd mi tylko, że za-
snęłam.
- Nie ma się czego wstydzić. To naturalna reakcja po przejściach ostatniej doby
 Pan wycierpiał tyle samo, a przecież nawet nie zmrużyl oka! Musi pan być straszliwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl