[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lesbijek, pewnie ze względu na mnie. Robbo opowiedziała, że ma dwójkę
dzieci, ale mąż doprowadził do rozwodu, wykorzystując zeznania innej
pozwanej, i że nie wolno jej widywać dzieci, dopóki nie udowodni, że nie
wywiera na nie  demoralizującego wpływu". Dwie z obecnych były w
dzieciństwie wykorzystywane seksualnie przez własnych ojców, a matka
jednej  sprzedała" córkę bogatemu staruchowi, który lubił uprawiać seks
analny z małymi dziewczynkami. Wszystkie były naznaczone bliznami,
zarówno fizycznymi, jak i psychicznymi. Jim i Bob wypadły przy tamtych
wręcz blado. Krzywda Jim sprowadzała się do tego, że rodzice wyrzucili
ją z domu za noszenie męskiego ubioru. Rodzice Bob, mieszkający w
buszu, nie mieli pojęcia, że Jim jest kobietą.
Po spotkaniu Toby zabrał mnie do siebie na poddasze i poratował kawą z
brandy. Trzęsłam się jak stary żołnierz w ataku malarii.
- Nie wiedziałam, że bycie lesbijką jest przestępstwem - rzekłam, gdy
gorący płyn spłynął mi do żołądka i uspokoił łomoczące serce. - Wiem, że
w przypadku mężczyzny homoseksualizm jest przestępstwem, ale
słyszałam, że królowa Wiktoria, kiedy przedłożono jej stosowną ustawę,
wykreśliła zapisy dotyczące kobiet, ponieważ nie wierzyła, że kobiety
mogą być homoseksualne. Skoro jednak Frankie i Olivia zostały
aresztowane, widocznie w świetle prawa popełniły przestępstwo.
-Ależ nie, dobrze słyszałaś - rzekł Toby, znów napełniając
-98-
mój kubek. - Bycie lesbijką nie jest przestępstwem.
- Więc jak w ogóle mogło dojść do tej tragedii? - spytałam.
- Pod pokrywką, Harriet. W tajemnicy. Nie znajdziesz Frankie i Olivii w
policyjnych rejestrach. Jakaś policyjna szycha spełniła prośbę tatusia. W
zamyśle chodziło pewnie o pokazanie Olivii, co potrafi sprawny
mężczyzna, ale sytuacja wymknęła się spod kontroli. Pewnie po tym, jak
Frankie rzuciła się na gwałcicieli. Twarda z niej sztuka, łatwo się nie
poddaje, nawet w takiej sytuacji.
Toby zawsze zachowuje dystans. Przypuszczam, że tacy są dobrzy artyści.
Obserwują świat w poszukiwaniu tematów.
Odrażająca strona życia nie jest mi obca. Nie może być inaczej po przeszło
trzech latach pracy w szpitalu. Ale nigdy nie poznaje się całej historii,
zwłaszcza w takiej specjalności jak rentgen, gdzie pacjenci przychodzą na
prześwietlenie, a potem idą dalej, my zaś rzadko mamy taki luz, żeby
wysłuchiwać ich opowieści. Kiedy spotykamy się przy lunchu, na
przyjęciu albo mamy chwilę na rozmowę, przekazujemy sobie najświeższe
plotki. Z przerażeniem patrzymy na trafiające do nas przypadki, na
krzywdy, jakie potrafi wyrządzić człowiek człowiekowi. Nie, nie jest mi
obca podszewka życia. Niemniej żyłam pod kloszem. Do czasu, kiedy
przeprowadziłam się do Cross, do Domu.
Dziś doznałam oślepiającego oświecenia. Już nigdy nie będę umiała
myśleć o ludziach tak jak przedtem. Jedna twarz na pokaz, dla
publiczności, a za zamkniętymi drzwiami coś zupełnie innego. Wszędzie
Dorian Gray. Nie mam bladego pojęcia, kim jest ojciec Olivii, ale dziś
przypuszczam, że ktoś taki zachowuje pewnie spokój ducha, całą winę
zwalając na Frankie i na córkę. I jeszcze to: nie mogę znieść myśli, że są
ludzie, którzy znęcają się nad małymi dziećmi! Jaki ten świat jest straszny!
-99-
Piątek.
1 kwietnia 1960.
(prima aprilis)
Wróciłam dziś do domu wyjątkowo wcześnie i akurat Pappy nie miała nic
do roboty. Nie wiem, gdzie była w poniedziałek wieczorem, kiedy Jim i
Bob zorganizowały spotkanie - prawie wcale jej nie widuję, odkąd pracuję
na urazówce. Toby zaproponował wypad do Lorenziniego, winiarni przy
końcu Elizabeth Street, w City.
- Dziś po południu usłyszałem w pracy dwie wieści -rzekł Toby, kiedy
szliśmy w dół schodami McElhone'a do Woolloomooloo, najkrótszą drogą
do Lorenziniego. - Jedną dobrą i jedną złą.
Ponieważ Pappy się nie odezwała, spytałam:
- Jaka jest ta dobra?
- Dostałem dużą podwyżkę.
- To jaka jest zła?
- Księgowi spółki usiedli i zaczęli liczyć - rzekł z grymasem. - Skutek jest
taki, że na początku przyszłego roku stracę pracę, a wraz ze mną prawie
wszyscy zatrudnieni. Podwyżki płac, strajki, wezwania przedstawicieli
załogi do strajku włoskiego i inwestorzy, którzy chcą, żeby ich pieniądze
przynosiły wysokie dochody - wszystko to razem skłoniło zarząd spółki do
podjęcia decyzji o zastąpieniu ludzi robotami. Roboty mogą dokręcać
nakrętki i zestawiać części przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie
potrzebują też przerw na posiłek ani nie chodzą za potrzebą.
- Przecież są horrendalnie drogie - zaoponowałam.
- Owszem, ale księgowi wyliczyli, że inwestycja dość szybko się zwróci, a
potem inwestorzy, nie kłopocząc się o pracowników, będą sobie żyli jak w
bajce.
- To straszne! -jęknęła Pappy. Zawsze gwałtownie protestuje przeciw
krzywdom, jakie spotykają robotników. -Hańba!
- 100-
- Tak to jest na tym świecie, Pappy, powinnaś o tym wiedzieć - rzekł
pouczająco Toby. - Każda ze stron ma swoją rację. Szefowie starają się nas
eksploatować, a my staramy się eksploatować szefów. Chcesz kogoś
obwiniać? Obwiniaj konstruktorów robotów.
- To ich wina! - rzuciła. - To nauka jest wszystkiemu winna!
Dołożyłam swoje trzy grosze, mówiąc, że wszystkiemu winni są ludzie
jako tacy, bo potrafią spartaczyć nawet bibę w browarze.
U Lorenziniego jest zawsze więcej młodych mężczyzn niż kobiet, więc
wkrótce zgubiliśmy Pappy, która i tak pewnie spała z całą tutejszą męską
klientelą. Toby znalazł w głębi sali mały stolik z dwoma krzesłami.
Siedzieliśmy w przyjemnym milczeniu, przyglądając się falom
przemieszczających się gości i zawirowaniom wokół stolików. Biedny
Toby! To musi być okropne kochać się w kimś takim jak Pappy.
Niedługo po naszym przyjściu koło drzwi zrobiło się poruszenie i weszło
kilka osób, prawie same młode dziewczyny. Pappy przyfrunęła do nas z
szeroko otwartymi oczami.
- Harriet! Toby! Widzicie, kto przyszedł? Profesor Ezra Martralala, słynny
filozof!
Chciałam, żeby powtórzyła dziwaczne nazwisko, ale ona już odfrunęła i
dołączyła do tłumu otaczającego profesora Ezrę Małmazję. Tak go będę
nazywała, brzmi niezle. Trochę za stary jak na Lorenziniego, pomyślałam,
kiedy tłum rozdzielił się i profesor wyłonił się z niego niczym słońce zza
chmur.
Jedno jest pewne - nie miał szans na laury w konkursie na mistera
Ameryki. Był chudy, cherlawy i brzydki, ukrywał łysinę pod pożyczką z
długich włosów i ubierał się jak autorzy ważnych książek
niebeletrystycznych, widoczni na zdjęciu na drugim skrzydełku obwoluty -
w tweedową marynarkę ze skórzanymi łatami na łokciach, irlandzki
- 101 -
sweter z warkoczami, sztruksowe spodnie. Uzupełnieniem takiego stroju
jest zwykle trzymana w ręku fajka. Wieczór był ciepły i parny, więc
profesor musiał gotować się z gorąca. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl