[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jesteście osłami i nic nie rozumiecie!
44
Podjechawszy do sądu, zobaczył na jego progu trzy siostry wezwane w charakterze
świadków i rusałkę. Na widok sióstr i radosnej położnej, która przestępowała z nogi na nogę i
nawet zarumieniła się z zadowolenia, kiedy zobaczyła głównego bohatera procesu, doktor
miał ochotę porządnie je pogonić:  Kto wam zezwolił wychodzić ze szpitala? Jazda do
domu! , ale powstrzymał się i próbując pokazać, że nie jest zdenerwowany, przebił się przez
tłum chłopów do izby. Izba była pusta, a łańcuch sędziego wisiał na oparciu fotela. Doktor
przeszedł do pokoiku sekretarza. Zobaczył tu młodego człowieka z wychudłą twarzą, w
marynarce z wypchanymi kieszeniami  był to sekretarz, i felczera, który siedział przy stole i
z nudów przerzucał informacje o karalności. Na widok doktora sekretarz wstał; felczer
zmieszał się i też się podniósł.
 Aleksander Archipowicz nie przyszedł jeszcze?  zapytał doktor speszony.
 Jeszcze nie. Są w domu...  odpowiedział sekretarz.
Izba mieściła się w posiadłości sędziego w jednej z oficyn, sędzia zaś mieszkał w dużym
domu. Doktor wyszedł z izby i skierował się niespiesznym krokiem do domu. Znalazł
Aleksandra Archipowicza w jadalni przy samowarze. Sędzia stał obok stołu bez surduta i
kamizelki, z rozpiętą na piersi koszulą i trzymając obiema rękami czajnik, nalewał sobie do
szklanki ciemną jak kawa herbatę; zobaczywszy gościa szybko przysunął do siebie drugą
szklankę, nalał do niej i nie witając się, zapytał:
 Panu z cukrem czy bez?
Kiedyś, dawno temu, służył w kawalerii; po długoletniej pracy był już w randze
rzeczywistego radcy, ale do tej pory nie porzucił ani swego munduru, ani wojskowych
zwyczajów. Miał długie jak u policmajstra wąsy, spodnie z kantami, a wszystkie jego ruchy i
słowa były przesiąknięte wojskową gracją. Mówił z lekko odchyloną do tyłu głową, ozdabiał
mowę soczystym, generalskim  mneee... , wzruszał ramionami i wodził oczami; witając się
lub dając zapalić, szurał podeszwami, a chodząc tak ostrożnie i delikatnie brzęczał ostrogami
jakby każdy dzwięk jego ostróg sprawiał mu okropny ból. Posadziwszy doktora pić herbatę,
pogładził się po obszernej piersi i brzuchu, ciężko westchnął i powiedział:
 Hmm tak... Może życzy pan sobie, mnee... wódeczki i zakąsić? Mne e?
 Nie, dziękuję, nie jestem głodny.
Oboje wiedzieli, że nie ominie ich rozmowa o szpitalnym skandalu i oboje byli tym
skrępowani. Doktor milczał. Sędzia z gracją machnął ręką i złapał komara, który ugryzł go w
pierś, uważnie go oglądnął ze wszystkich stron i wypuścił, potem głęboko westchnął, podniósł
oczy na doktora i zapytał, robiąc przerwy:
 Czemu pan go nie wyrzuci?
Doktor wyczuł w jego głosie współczującą nutę; zrobiło mu się nagle siebie żal, poczuł się
zmęczony i zdruzgotany kłopotami ostatniego tygodnia. Zerwał się zza stołu z taką miną
jakby jego cierpliwość w końcu się wyczerpała. Skrzywił się z rozdrażnieniem i powiedział
wzruszając ramionami:
 Wyrzucić! Ależ wy wszyscy rozumujecie, jak Boga kocham... Aż dziw bierze, jak wy
wszyscy rozumujecie! Czy ja mogę go wyrzucić? Siedzicie tu i wydaje wam się, że jestem u
siebie w szpitalu panem i robię, co chcę! Zadziwiające, jak wy wszyscy rozumujecie! Czy ja
mogę wyrzucić felczera, jeżeli jego ciotka jest niańką u Lwa Trofimowicza i jeżeli Lew
Trofimowicz potrzebuje takich lizusów i lokai jak ów Zacharycz? Co mogę zrobić, jak
ziemstwo ani za grosz nas, lekarzy, nie ceni, jak ani kroku nie daje nam zrobić? %7łeby ich
wszystkich szlag, nie chcę więcej tu pracować, koniec! Nie chcę!
 Ależ, nie przesadzajmy... Pan, mój drogi, zbyt blisko bierze sobie do serca...
 Marszałek z całych sił próbuje udowodnić, że wszyscy jesteśmy nihilistami, szpieguje i
pomiata nami, jak swymi kancelistami. Jakim prawem przyjeżdża pod moją nieobecność do
szpitala i wypytuje siostry i chorych? Czy to nie jest poniżające? A ten wasz stuknięty
45
Siemion Alekseicz, który własnoręcznie orze i nie ufa medycynie, bo jest zdrowy i syty jak
byk, więc publicznie i prosto w oczy wyzywa nas od darmozjadów i wypomina kawałek
chleba! %7łeby go szlag! Pracuję dzień i noc, bez wypoczynku, jestem tu bardziej potrzebny niż
wszyscy ci stuknięci, świętoszki, reformatorzy i inni klowni razem wzięci! Straciłem zdrowie
na tej robocie, a zamiast podziękowania, kawałek chleba mi wypominają! Dziękuję bardzo! I
każdy uważa, że ma prawo wtykać nos w nie swoje sprawy, pouczać, kontrolować! Ten wasz
Kamczacki z zarządu, ganił w resursie lekarzy za to, że za dużo jodyny zużywają i radził nam
uważać przy stosowaniu kokainy! Czy on się na tym zna, pytam pana? Co go to obchodzi?
Czemu pana nie uczy sędziować?
 Ależ... Ależ to przecież cham, mój drogi, sługus... Nie trzeba na niego zwracać uwagi...
 Cham, sługus, jednakże wybraliście tego pyskacza do zarządu i pozwalacie mu wszędzie
wtykać swój nos! Pan się śmieje! Według pana, wszystko to są drobiazgi, błahostki, ale
proszę zrozumieć, że drobiazgów tych jest tak dużo, że całe życie z nich się składa jak z
piasku góra! Nie mogę dłużej! Nie mam sił, Aleksandrze Archipyczu! Jeszcze trochę i,
zapewniam pana, nie tylko w mordę zacznę walić, ale i strzelać do ludzi! Proszę mnie
zrozumieć, nie mam stalowych nerwów. Jestem takim samym człowiekiem jak wy...
Oczy doktora nabrzmiały łzami, a głos zadrżał; odwrócił się i zaczął patrzeć w okno.
Zapanowała cisza. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl