[ Pobierz całość w formacie PDF ]
są od siebie całkowicie uzależnieni. Małżeństwa tego rodzaju rzadko
się zdarzają.
- Związki twoich braci wydają się trwalsze niż skały.
- To wyjątek. Nigdy bym nie pomyślała, że Lucky potrafi
dochować wierności jednej kobiecie, a Chase zakocha się po raz drugi
po śmierci żony. Zgodnie z logiką oba te małżeństwa powinny się już
rozpaść. Travis i ja od początku znajomości podchodziliśmy do stanu
małżeńskiego raczej pragmatycznie.
- I popatrz tylko, do czego was to doprowadziło!
Odwróciła się do niego plecami i umilkła. Przyciągnął ją do
siebie za szlufkę od spodni.
- Już dobrze, dobrze. Tylko żartowałem.
- To wcale nie jest śmieszne. - Zrzuciła dłoń Harlana ze swej
talii.
- Tak jak życie.
- O co ci chodzi?
- No... życie nie jest usłane różami - odparł. - Zdarzają się też
chwasty na trawniku, zatkana kanalizacja, chore dzieci, nie zapłacone
rachunki. Jeśli chce się to wszystko z kimś dzielić, namiętność, której
znaczenie tak pomniejszasz, może bardzo pomóc. - W kącikach oczu
pojawiły mu się zmarszczki. Po chwili dodał: - No i w sumie jest to
niezła zabawa.
Sage nie zmieniła wyrazu twarzy.
- Nie ma co dyskutować, bo nie wychodzę za Travisa.
- Powiedziałaś już braciom?
- Nie. Nie chciałam, żeby dali mi pracę z litości. Powiedziałam
tylko, że nie wiem, kiedy wyjdę za mąż, a to przecież prawda. I
użyłam zaimka w liczbie pojedynczej: nie mówiłam my ani Travis
i ja . Zrozumieli, że w okresie przejściowym chcę być pożyteczna i
pracować dla rodzinnej firmy. Gdy się dowiedzą, że zaręczyny są
nieaktualne, będą uważali, że związek rozpadł się z winy obu stron.
Mama podejrzewa już, że chyba się pokłóciliśmy. W ten sposób nikt
nie będzie zaskoczony.
- Już wszystko sobie przemyślałaś.
- Owszem.
Pokręcił głową.
- Wiesz, że kłamstwo ma krótkie nogi. Założę się, że prędzej czy
pózniej wszyscy i tak się dowiedzą, że to Go - rącousty cię zostawił.
Rozzłościła się.
- Czemu za każdym razem...
Roześmiał się i nieoczekiwanie uniósł ją w górę, przyciągając
tak blisko, że czuła każdy jego mięsień. Ich twarze znalazły się
naprzeciw siebie. Sage obawiała się, a może po cichu miała nawet
nadzieję, że Harlan ukoi jej napad szału kolejnym niezrównanym
pocałunkiem.
- Z pewnością chłopcy zechcą sprawdzić, czego się dziś
nauczyłaś - oświadczył znienacka. - A ty masz zły zwyczaj za dużo
mówić. Jeśli chcesz zrobić na nich wrażenie, to siedz cicho, miej oczy
szeroko otwarte i pilnie słuchaj.
Okręcił się na pięcie i posadził dziewczynę na wysokim stołku.
Podwinął rękawy wyblakłej dżinsowej koszuli i zaczął wyjaśniać
zasady działania swego wynalazku.
- A zatem można zaprogramować ją tak, aby nawadniała pewien
konkretny obszar o określonych porach wyznaczonych dni? To
zupełnie jak domowy system spryskiwania ogródka - orzekła w
końcu.
Harlan z uśmiechem obserwował, jak próbuje zrozumieć choćby
podstawowe założenia.
- Z tą różnicą, że nasza maszyna mogłaby obsługiwać całe
hektary. Wodę pompowałoby się ze zbiornika lub naturalnego ujęcia
wody - mówił dalej.
- Na to potrzeba mnóstwo rur.
- Rury to pestka. Chodzi o coś innego - odparł i poklepał
maszynę. - Cały system kontrolowałaby ta jedna skomputeryzowana
pompa.
- %7łeby zamontować i wypróbować choćby mały fragment rur, od
razu musisz mieć komputer?
- Albo na razie jakiekolwiek urządzenie do pomiaru czasu. A
firmowa kasa świeci pustkami.
Po dwóch godzinach intensywnej nauki Sage zdawało się, że
orientuje się już w założeniach pomysłu Harlana. Słuchała bardzo
uważnie. Nie tylko tego, co mówił, ale i sposobu wyrażania myśli.
Używał bardzo bogatego słownictwa; mówił w sposób zrozumiały.
Zaczęła wierzyć, że istotnie ma dyplom inżyniera. Z pewnością krył w
sobie dużo więcej niż to, co dawało się zauważyć na pierwszy rzut
oka. Zachowywał się jak przeciętny równiacha , maskując w ten
sposób bystrość umysłu. Dlaczego? Czy był to jakiś mechanizm
obronny?
Możliwe. Potrafiła to zrozumieć. Ileż razy sama przybierała pozę
rozpieszczonego dziecka w nadziei, że ukryje poczucie niepewności
bądz krzywdy?
Ale przed czym on usiłował się bronić?
Boyd popatrzył w stronę szeroko otwartych drzwi. Było
pochmurno, wkrótce miał zapaść zmrok.
- Na dzisiaj chyba wystarczy. Masz mnóstwo do przemyślenia.
Mama się zmartwi, jeśli niebawem nie wrócisz do domu.
- A twoja mama nie martwiła się o ciebie, gdy odszedłeś?
Popatrzył na nią ostro.
- Nie. - Nie dodał nic więcej.
Sage czekała w zdezelowanej furgonetce, aż Harlan sprawdzi
wszystko i zamknie garaż na kłódkę. Jej bracia powierzyli mu
bezpieczeństwo budynku i bardzo serio traktował ten obowiązek.
- Pozwolisz, że zatrzymamy się na chwilę przy mojej
przyczepie? - zapytał, gdy jechali wąską drogą prowadzącą do szosy.
- Po co? - zareagowała nieufnie, jak zwykle pełna podejrzeń.
- Ponieważ zamierzam cię uwieść. - Roześmiał się, gdy
podskoczyła na siedzeniu i spojrzała z przerażeniem. - Nie łudz się,
Sage. Muszę zabrać książkę.
- Ma pan wypaczone poczucie humoru, panie Boyd.
- Może i wypaczone, ale lepsze takie niż żadne...
Miał rację, że ją usadził. Czemu nie potrafiła po prostu śmiać się
z jego dowcipów? Dokucza jej tylko dlatego, że tak głupio reaguje.
Czy matka nie uczyła jej, żeby ignorowała braci, gdy stawali się nie
do wytrzymania? Niestety, nie posłuchała jej i nie miała wprawy w
lekceważeniu docinków.
- Moje poczucie humoru to jedna z tych rzeczy, które ci się we
mnie nie podobają - rzekł Harlan. Zerknął znacząco i dodał: - A już
niebawem przekonasz się, że są jeszcze inne. - Mówił cicho. Jego
słowa zabrzmiały jak przestroga.
Sage spojrzała w okno.
Przyczepa Harlana stała zaparkowana na leżącym odłogiem
skrawku pola w pobliżu biur firmy. Dotarli tam po paru minutach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]