[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyjaśnić kilka spraw.
- Jakich spraw? - Cody odsunął się od drzwi. Abra cofnęła się nerwowo. - Mieliśmy
muła na farmie. Te\ był taki płochliwy.
- Nie jestem wcale płochliwa. yle ci się wydaje.
- Dobrze mi się wydaje. - Podszedł bli\ej i chwycił ją za warkocz. - Kiedy cię
przyciskam, odnoszę wra\enie \e to bardzo przyjemne uczucie.
- To był błąd. - Chciała go obejść, ale on nie puszczał jej warkocza.
- Co?
- Ostatni wieczór. - Musi rozegrać to ze spokojem. Jest przecie\ osobą z natury
spokojną i zrównowa\oną. - To nie powinno się było zdarzyć.
- To? - Oczy mu pociemniały, nie było w nich jednak gniewu. Odetchnęła z ulgą.
Widocznie Cody'emu tak\e zale\ało na tym, \eby zachować się rozsądnie.
- Chyba ulegliśmy nastrojowi chwili. Najlepiej będzie o tym zapomnieć.
- Dobrze - powiedział ze zwodniczym uśmiechem. Nie wiedziała, \e choć nie był
dobrym szachistą, był za to genialnym pokerzystą - Zapomnijmy o ostatniej nocy.
- Mo\e byśmy wobec tego... - zaczęła, zadowolona, \e tak łatwo udało im się dojść do
porozumienia.
Nie zdą\yła dokończyć, bo Cody gwałtownie przyciągnął ją do siebie i zaczął
mia\d\yć ustami jej wargi. Zastygła bez ruchu. Oczywiście z przera\enia, a tak\e z oburzenia.
Tak to sobie przynajmniej tłumaczyła. Ten pocałunek diametralnie ró\nił się od tamtego, jaki
wymienili w świetle księ\yca. Był brutalny i gorący jak słońce palące niemiłosiernie za
oknem. Próbowała się wyrwać, ale trzymał ją mocno.
Cody pomyślał, \e jest mu wszystko jedno. Abra mogła sobie stać i przemądrzałym
tonem perorować o błędach. Popełnił ju\ w \yciu niejeden błąd i jakoś to prze\ył. Być mo\e
to ona jest tą największą pomyłką, a z całą pewnością najkosztowniejszą, ale on nie zamierza
się wycofać. Doskonale pamiętał uczucie, które go ogarnęło, gdy trzymał ją poprzedniego
wieczoru w ramionach. Pora\ającą namiętność, która zagarnęła ich niczym ogromna fala.
Nigdy dotąd czegoś podobnego nie doświadczył. Z \adną kobietą.
- Przestań! - wydyszała, zanim znów zaatakował jej usta. Czuła, \e tonie, i nikt nie jest
w stanie jej pomóc. śeby nie pójść na dno, kurczowo do niego przywarła. To nonsens! Utoną
oboje! Ten zachłanny pocałunek oznacza ich klęskę. Dlaczego więc odwzajemnia go z takim
zapamiętaniem?
Czemu obejmuje Cody'ego i ulegle rozchyla wargi? Dlaczego serce bije jej w piersi
jak szalone? To coś więcej ni\ tylko pokusa, więcej ni\ akt poddania. Chciała ju\ nie tylko
dawać, ale i brać.
Kiedy odsunęli się od siebie, zaczerpnęła spazmatycznie powietrza i oparła się o stół.
Nogi miała jak z waty. Nagle dotarło do niej, \e popełniła kolejny błąd. W oczach Cody'ego
dostrzegła gniew, determinację i po\ądanie. Odezwał się jednak stonowanym głosem.
- Wygląda na to, \e mamy jeszcze jeden punkt do dyskusji, Ruda. Do zobaczenia o
siódmej.
Tego wieczoru Abra co najmniej kilkanaście razy zamierzała zadzwonić do Cody'ego i
powiedzieć mu, \eby po nią nie przyje\d\ał. Za ka\dym razem powstrzymywała ją obawa, \e
jeśli to zrobi, zostanie to zrozumiane jako przyznanie się, i\ coś się między nimi zawiązało. A
tak\e, \e jest tchórzem. To prawda, \e była przera\ona. Musiała się z tym pogodzić, choć
niechętnie. Jednak Cody nie miał prawa się o tym dowiedzieć.
Zresztą i tak musi być obecna na tej kolacji, pomyślała, robiąc po raz kolejny przegląd
garderoby. W zasadzie to nawet nie miała być kolacja, tylko zwykłe spotkanie słu\bowe. Tyle
\e wszyscy będą w strojach wieczorowych i będą objadać się kanapkami na eleganckim patiu
Tima. Nie zaszkodzi zademonstrować Barlowowi, \e jego architekt i in\ynier potrafią się
dogadać.
Cody Johnson, poza wszystkim, był równie\ jej partnerem przy realizacji tego
projektu. Je\eli nie potrafi sobie z nim poradzić - co wcią\ starał się jej udowodnić - nie
poradzi sobie tak\e i z tą pracą. śaden zadufany w sobie architekt ze Wschodniego Wybrze\a
nie zmusi jej do przyznania się, \e ma jakieś trudności.
A zresztą, pomyślała, zastanawiając się nad wyborem sukienki, na przyjęciu i tak
będzie tyle osób, \e bez trudu zgubi się w tłumie. To pewne, \e nie będzie musiała zamienić z
Codym więcej ni\ kilka słów.
Kiedy rozległo się pukanie, spojrzała na zegarek i zaklęła. Tak długo rozmawiała sama
ze sobą, \e nie zdą\yła się nawet ubrać, a tymczasem dochodziła siódma. Przytrzymując
pasek szlafroka, wyszła z zagraconej sypialni do małego saloniku i otworzyła drzwi.
Cody zlustrował wzrokiem jej postać w kusym szlafroczku i uśmiechnął się.
- Aadna sukienka.
- Nie wyrabiam się - burknęła. - Jedz beze mnie.
- Nie ma mowy. - Nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka i rozejrzał się
wokoło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]