[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trzała i słuchała. W pamięci jej zaszeptały słowa:  Dusze nasze będą razem! i z mocą
ogromną uczuła ich prawdę. Muzyka była duszą jego, która zlatywała do niej z góry i wcho-
dziła w nią z pieszczotą palącą i słodką. Zakryła twarz dłońmi i oddychając szybko brała w
siebie tony muzyczne jak powietrze; oddychała nimi myśląc, że oddycha jego duszą.
Kwadranse upływały, po czym na minut kilka stało się cicho, w pałacu grać przestano, ale
po kilku minutach znowu ozwała się muzyka cichsza, jakby więcej oddalona bo wiolonczela
umilkła i tylko fortepian śpiewał. Zpiewał dość długo, wiolonczela milczała; natomiast w alei,
u samych prawie sztachet, ozwało się przyciszone stąpanie. Klara wyprostowała się, jakby
prądem elektrycznym uderzona. Za sztachetami, tuż przed nią stanął mężczyzna wysoki i w
ciemności nawet zgrabny, wziął w dłonie obie jej ręce i szeptem przemówił:
 Musiałem koniecznie dziś jeszcze panią widzieć. Grając myślałem ciągle:  Pójdę do
niej! Przestałem grać i przyszedłem. Powiedziałem jemu:  Graj dalej, graj ciągle! , bo
chciałem rozmawiać z tobą przy wtórze muzyki!... Jaka noc chmurna i jak wiatr szumi!
Prawda, że tony muzyki na tle tego szumu tworzą jakiś haft napowietrzny? Posłuchajmy ra-
zem.
Coraz mocniej ściskał jej ręce w swoich, głowę przybliżał do jej głowy. Chwilę stali słu-
chając. Pieśń tęskna i namiętna spajała się z szumem wiatru, który powiał spod chmur i razem
z nią uleciał pod chmury. Muzyka lała się dalej w ciemność ogrodu zupełnie cichą.
 Czy dobrze, że przyszedłem? Musiałem cię widzieć i pożegnać na cały dzień jutrzejszy.
Dziś, zaraz, stryj mój przyjedzie i zabierze mię do siebie na całe jutro... Zobaczę cię aż poju-
trze. Czym dobrze zrobił przychodząc dziś jeszcze, na chwilkę? Czy dobrze?
Upojona, prawie nieprzytomna, szepnęła:
 O, dobrze!
Pociągnął jej ręce tak. że cała pochyliła się ku niemu, i zaczął znowu szeptać:
 Idz do bramki w sztachetach, ja tam pójdę, spotkamy się, pójdziemy do naszej alei, na
naszą ławeczkę... dobrze?
Ona przecząco wstrząsnęła głową i zaszeptała błagalnie:
 Nie... Niech mię pan nie prosi... o, niech mię pan nie prosi, bo pójdę...
Ruchem gwałtownym odsunął jej ręce, ale po sekundzie znowu przyciągnął je ku piersi.
 Tak! nie idz! Dziękuję, żeś nie poszła! niech rozdzielają nas te sztachety. Ale nie odchy-
laj główki... przybliż ją... pochyl... tak! o, moja droga!
Głowa jej leżała na jego piersi. W ciemności to wietrznej, to cichej... fortepian śpiewał, tę-
sknił, kochał... Z twarzą przy jej twarzy, z oczami w jej oczach zapytał:
 Kochasz mię?
112
Kilka sekund milczała, potem jak powiew najcichszy z ust jej, rozchylonych w upojeniu,
wyszedł szept:
 Kocham!
 O, droga!
Lecz w tejże chwili stało się coś nadzwyczajnego. Przed paru już minutami wychyliła się
była z ciemności postać ludzka i kilka razy to zbliżała się na palcach do pary rozmawiającej,
to znowu trwożnie się oddalała. Był to człowiek mający ubranie z guzikami metalowymi,
które bielały mu u piersi i rękawów, ilekroć znalazł się w cieniu mniej głębokim. Szeptu pary
stojącej u sztachet nie mógł słyszeć, może nawet nie widział kobiety, którą zasłaniała wysoka
postać męska; ale tę ostatnią rozpoznawał dobrze i przez parę minut krążył za nią w niepew-
ności, co ma uczynić.
U sztachet mężczyzna pochylony nad głową kobiecą u piersi jego zwieszoną szeptał:
 Spójrz na mnie!... nie uchylaj mi ust... daremnie... wynajdę... wezmę!...
W słowach tych, jakkolwiek bardzo cichych, brzmiał gwałt namiętności i woli człowieka
nawykłego do zwyciężania. Ale o kilka kroków za nim zabrzmiał głos pełen uszanowania i
nieśmiałości, jednak wyrazny:
 Jaśnie oświecony książę!...
Mężczyzna drgnął od stóp do głowy, ręce opuścił i odwracając twarz, machinalnie zapytał:
 A co tam?
 Jaśnie oświecony książę stryj przyjechał i rozkazał szukać wszędzie jaśnie oświecone-
go...
Teraz dopiero ten, do którego stosowały się te słowa, opamiętał się i ogarnął go gniew
ogromny. Z gestem gwałtownym i głosem drżącym krzyknął:
 Precz!
W alei zaszeleściły kroki oddalające się, bardzo pośpieszne. On obrócił się znowu ku
dziewczynie, która stała za sztachetami wyprostowana, zesztywniała, jak w ziemię wryta.
Próbując uśmiechnąć się, zaczął mówić:
 Wydało się wszystko!... przeklęty fagas!... nie gniewaj się, bo uczyniłem to z obawy,
abyś nie pierzchnęła...
Ona z szeroko otwartymi oczyma zaszeptała:
 Pan... książę?
Było w tym szepcie coś prawie obłąkanego.
On zaczął znowu:
 No, tak... ale cóż stąd? Czyż dlatego...
I próbował wziąść znowu jej ręce. Ale ona podniosła je ku głowie, zatopiła we włosach i z
ust jej wypadł krzyk bez słowa... tak głośny, że rozległ się po dwu ogrodach. Jednocześnie
odwróciła się i jak w przestrachu śmiertelnym biegnąc zniknęła w ciemnościach
113
V
Książę Oskar powrócił z wycieczki na trzeci dzień około wieczora. W godzinę po powro-
cie szedł aleją ogrodu, tak chmurny, że aż posępny... Przy ławeczce darniny stanął, patrzył na
niskie siedzenie i dokoła. Była to chwila poprzedzająca zmierzch. Na trawniku przeświecają- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl