[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najwyższej rangi na całym Atlantyku5 co na pewno stanie kością w gardle staremu burczymusze i pier- dzielowi!
Panna Chumley, która nie zdążyła jeszcze usiąść na dobre* pośpiesznie poprosiła* byśmy wyszli za-
czerpnąć świeżego powietrza, gdyż* jak powiedziała wachlując się energicznie, atmosfera stała się nie do
zniesienia dla kogoś, kto dopiero co przybył z Anglii. Podałem jej ramię. Razem podeszliśmy do relingu na
mostku* gdzie, na całe szczęście, można było odpocząć, przynajmniej od doku. Ach* gdybym choć mógł
zapełnić tło naszego dialogu krajobrazem tropikalnej nocy gwiazdami, atramentowo ciemnym morzem*
rozgwieżdżonym i lśniącym, lecz cóż! Los dawno już roztrwonił całe to piękno na moje igraszki z panną
Brocklebank. Jakże teraz wstydziłem się ich choć to przecież śmieszne, czułem się przez nią zbrukany!
Zapragnąłem zmyć z siebie tę nieczystość, by nie przekazać jej stojącemu teraz obok mnie młodemu,
delikatnemu stworzeniu! I kto tu jest gorliwszym metodystą? Widok, jaki rozciągał się wokół nas, odpowiadał
raczej stanowi, w jakim się znalazłem: gęsta mgła, cuchnąca już na skutek tego, że dwa zatłoczone statki od
dłuższego czasu tkwiły w tym samym miejscu! Staliśmy przy relingu twarzą w twarz. Ja spoglądałem w dół na
nią, ona w górę na mnie. Wachlarz poruszał się coraz wolniej. Jej usta poruszyły się, tworząc kształty słów, lecz
ich nie wypowiadając. Nikt z krwi i kości nie wytrzymałby tego dłużej.
Pani, znajdę jakiś sposób... Nie możemy się rozstać! Czy nie czujesz tego, nie rozumiesz? Ofiaruję pani
cóż mogę ofiarować? Chyba zaprzepaszczoną karierę, i cześć do ostatniego tchu, i...
Ale ona na wpół odwróciła się ode mnie. Popatrzyła
w dół, ku śródokręciu* potem nagle okręciła się
i spojrzała w przeciwną stronę, dysząc ciężko. I ja zerknąłem w dół. Deverel właśnie opuszczał kieliszek, który
uniósł w jej kierunku, potem zatoczył się trzy kroki w bok, wyciągnął lewą rękę i wsparł się o maszt.
Skrzyżował nogi, porwał kolejny trunek z tacy* którą przenosił przed nim Phillips* uniósł kieliszek gestem, w
którym odczytałem buńczuczne wyzwanie i przepił wprost do kapitana Andersona! Należy pamiętać, że
wszystko to zdarzyło się na oczach załóg obu statków na oczach wszystkich mieszkańców miasta!
Zobaczyłem, że kapitan Anderson patrzy na niego wilkiem i pochyla się w swym fotelu; wiedziałem, choć nie
był odwrócony w moją stronę, że wysuwa w przód swą grozną szczękę! Nie rozpoczął się jeszcze kolejny taniec,
muzyka nie grała, usłyszałem więc, jak wszyscy obecni, każde z gniewnych słów kapitana.
Panie Deverel, został pan aresztowany i zakazano panu spożywania alkoholu. Proszę natychmiast powrócić
do swej kajuty i nie ruszać się stamtąd!
W życiu nie widziałem równie wściekłego spojrzenia jak to, z którym Deverel słuchał rozkazu. Uniósł kieliszek,
jakby chciał nie wypić go, lecz rzucić w kapitana... ale zwyciężyły w nim widać resztki zdrowego rozsądku, bo
odwrócił się i chlusnął trunkiem do spływnika.
Chryste, Anderson!
Do Deverela rzucił się Cumbershum; już trzymał go za ramię.
Siedz cicho, głupcze! Nic nie mów!
Szarpnął nim niecierpliwie i na wpół poprowadził,
na wpół zaciągnął na rufę. Nagle wszyscy zaczęli rozmawiać, tu i ówdzie buchnął śmiech. A potem zagrała
muzyka.
O pani, zostańmy tu, gdzie jesteśmy!
Nie mogę rozczarować waszego pana Taylora.
Małego Tommy ego Taylora? Wielki Boże, a to bezczelny smarkacz! Już ja go wytargam za uszy... O,
proszę spojrzeć! To właśnie on, a za jedno z tych uszu prowadzi go nasz pan Askew. Musiał widać coś
przeskrobać! Straciłaś pani partnera, więc możemy zostać tu, na rufie po zawietrznej stronie, aż do następnego
tańca, do którego znów panią poproszę. Czy będzie pani stawiać opór?
Jestem pańską branką.
Gdybyż tak było! Jest pani jednak litościwa i nakłoni ucho mej serdecznej prośbie.
Znajdujący się pod nami sir Henry i kapitan Anderson powstali.
Czy mogę prosić na słowo, sir Henry? Może na mostku?
Obaj kapitanowie wspięli się po schodkach na mostek. Panna Chumley szepnęła do mnie.
Czy nie powinniśmy wracać?
Położyłem palec na ustach. Obaj panowie minęli nas i weszli na drugie schodki. Zaczęli spacerować tam i z
powrotem, więc gdy zbliżali się do miejsca, w którym staliśmy, głosy ich docierały do nas wyraznie, a potem
cichły, gdy szli w przeciwną stronę.
...on jest z t y c h Deverelów, prawda? Paskudna sprawa!
Znów zawrócili...
Nie, nie, Anderson. Nie ma czasu na sąd wojenny. Wie pan, że nakazano mi pośpiech.
I jeszcze raz...
...nadzieję, że w podobnej sytuacji uda się panu ograniczyć zarzuty do takich, za które masz pan prawo
sam wymierzyć karę... Młody głupiec! I do tego jeszcze Deverel! Nie, nie, Anderson. To pański statek i pański
oficer. Ja niczego nie słyszałem, rozumiesz pan, ja byłem zajęty rozmową z narzeczoną Prettimana. Wspaniała
kobieta.
panna Chumley jeszcze raz szepnęła:
Myślę, że naprawdę powinniśmy wracać!
Przecież i tak widzi nas co najmniej połowa naszego małego świata, proszę pani, więc... Dobry Boże, a
cóż oni wyprawiają?
Chodziło mi o załogę statku, która tańczyła własnego kadryla na dziobie! Była to, mówiąc bez ogródek,
parodia naszego, zresztą okrutnie udana. Nie sądzę, żeby oni sami wiedzieli, jak świetnie wyszła im ta satyra!
Nie umieli oczywiście wykonywać prawdziwych figur skomplikowanego tańca, ale nadrabiali to poruszając się
przesadnie dostojnym krokiem, dygając i zginając się w ukłonach. Ten młodzian w spódnicy z żaglowego płó-
tna, chwiejący się jak trzcina na wietrze przed każdym, kogo mijał, to nikt inny, tylko lady Helen! Tańczył też
krępy staruch, trzymający na barana jednego z chłopców okrętowych . Wspólnie byli całkiem pokaznego
wzrostu; reszta tancerzy kłaniała im się uniżenie. A wszyscy czynili taki hałas, śmiejąc się i klaszcząc, że prawie
nie słychać było muzyki. Do tego właśnie tańca młody pan Taylor miał zaprosić pannę Chumley, która teraz z
błyszczącymi oczyma przyglądała się widowisku na dziobie.
Ach, jacy oni radośni i weseli! Gdybym tylko... Przez chwilę milczała, ale ja czekałem. Wreszcie
przemówiła, kręcąc głową.
- Nie zrozumiałby pan.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]