[ Pobierz całość w formacie PDF ]
iż podlegać będzie musiała rozkazom młodziutkiego dziewczęcia sprawiała jej przykrość.
- Czuję się nieco znużona - rzekła Elżbieta - i chciałabym pójść do sypialni. Proszę
zobaczyć czy jest ogień w moim pokoju?
Petibona miała wielką ochotę odpowiedzieć swej młodej pani, iż może to sama sprawdzić,
lecz po krótkim namyśle wykonała polecenie. Elżunia oddaliła się więc, życząc dobrej nocy
ochmistrzyni i Beniaminowi.
Po jej wyjściu Petibona poczęła czynić uwagi o sędziance, nie będące niby wyrazną naganą,
odczuwało się jednak w jej słowach dużo niechęci. Beniamin słuchał w milczeniu, potem przysunął
stoliczek do kominka i postawił na nim butelki i szklanki dla uczczenia świątecznego dnia.
Petibona potrząsnęła głową i rzekła żałośnie:
- Niedługo pozostaniemy w tym domu na tej stopie, na jakiej byliśmy dotąd. Chciałbyś pan,
aby jaki dudek pomiatał tobą i wydawał rozkazy? Mnie się wydaje, że to jest nazbyt przykre, panie
Beniaminie!
- Tak, tak, trudno, aby sternik otrzymywał rozkazy od majtka, w takim razie sternik
opuściłby rudel. Człowiek, który prze lat trzydzieści służył na okrętach wszelkiego rodzaju, nigdy
się o siebie nie troszczył i dlatego też piję pani zdrowie. Ochmistrzyni lubiła niekiedy wypić
szklankę dżinu, to jest osłodzonego araku z gorącą wodą.
- Musiałeś pan wiele doświadczyć w życiu? - rzekła po chwili.
- O tak, morze nastręcza wielkie korzyści, żeglarz ma sposobność nauczyć się poznawać nie
tylko rozmaite narody, ale i liczne kraje. Na przykład Zatoka Biskajska to moja stara znajoma.
Chciałbym, aby pani przez jedną chwilę mogła słyszeć ryk wiatru tam huczącego, włosy by stanęły
na głowie!
- %7łycie żeglarza musi być okropne! - zawołała ochmistrzyni i dlatego nie dziwię się, że
przenosisz pan nad nie służbę w tym spokojnym domu; co do mnie, nie mam zamiaru tu pozostać;
łatwo mi będzie znalezć odpowiednią posadę. Tego tylko odżałować nie mogę, żem się tu dostała,
ale któż mógł przewidzieć, jak się to wszystko skończy!
- Ponieważ przez czas długi żeglowałaś pani na tym statku musiałaś się przekonać, że
dobrze płynie.
- Tak było dotychczas, dopóki nie przyjechała Elżunia. Przyznaję nawet, że jest powabna na
pierwszy rzut oka, ale żyć z nią nie będzie można. Pan Jones przedstawiał ją jako wzór wszelkich
doskonałości, lecz moim zdaniem Ludwika Grant jest sto razy milsza od niej. Panna Temple uważa
się za wielką panią i słówka przemówić nie raczy do osób niższego stanowiska. Zagadnęłam ją, czy
jej przykro było nie zastać matki w tym domu, odwróciła głowę i nie raczyła mi odpowiedzieć.
- Może nie zrozumiała pani - odrzekł Beniamin - przyznać bowiem trzeba, że straszliwy
masz akcent, a panna Elżunia uczyła się po angielsku u dobrych nauczycieli i włada językiem
wyśmienicie. Co do wymowy musisz przyznać, że jesteś tylko majtkiem, a twoja młoda pani
admirałem!
- Moja pani! Dobre sobie! Nie jestem przecież Murzynką, niewolnicą! Elżunia nie jest moją
panią i nigdy nią nie będzie.
- Mniejsza o to! Nie widzę jednak przyczyny użalania się na pannę Temple, najlepiej więc
wypijmy raz jeszcze i nie myślmy o tym więcej!
- Nie zostanę dłużej w tym domu, w którym nie pozwalają mi nazywać panienki jej
imieniem, a wymagają, abym mówiła do niej "pani" z wielkim uszanowaniem. %7łyjemy w kraju
wolnym - mówiła ochmistrzyni tonem podniesionym - wobec wymagań sędziego jutro się oddalę,
albo będę jego córkę nazywać Elżunią. Mogę zresztą mówić jak mi się podoba.
- Co do tego nie ma dwóch zdań - zapewniał Beniamin. - Powstrzymać gadulstwo
niewieście, gdy mu przyjazny wiatr służy, byłoby tym samym, co uciszyć huragan rozpętany nad
morzem!
Obrażona ochmistrzyni podniosła się z powagą, wzięła świecę ze stołu i wyszła z pokoju,
zatrzasnąwszy drzwi za sobą. Beniamin machnął ręką ze wzgardliwym uśmiechem, wypił jeszcze
szklankę grogu, skłonił głowę na piersi i zachrapał, wydając dzwięki podobne do mruczenia
niedzwiedzia.
Błogi sen przerwany został po kilku godzinach powrotem sędziego z Jonesem i majorem.
Beniamin na tyle odzyskał przytomność, że pomógł tym dwóm ostatnim dojść do ich pokojów, a że
byli pod dobrą datą, nie zauważyli, iż Ben Pompo również podpił sobie na potęgę. Sędzia obejrzał
jeszcze, czy światła wszędzie pogaszone po czym udał się na spoczynek.
Rozdział VIII - Strzelanie do indyka
Nazajutrz znacznie się ociepliło, zapowiadała się odwilż.
Elżunia obudziła się wcześnie i zupełnie wypoczęta wybiegła przed śniadaniem przyjrzeć
się jak wygląda ogród i całe otoczenie ojcowskiego domu. Ujrzała zaraz Ryszarda, który uprzejmie
ją powitał przez otwarty lufcik:
- Widzę, że z ciebie ranny ptaszek - zawołał. - Zaczekaj chwilę, zaraz ci będę towarzyszył,
bo chcesz pewnie zobaczyć ulepszenia, jakie podczas twojej nieobecności zostały wprowadzone.
Tylko ja mogę to wszystko objaśnić, ponieważ sam układałem plany. Ojciec twój i major pewno
dopiero za godzinę zejdą na śniadanie, muszą wypocząć po tych wstrętnych mieszankach pani
Hollister! Mamy więc czas na przechadzkę.
Elżunia skinęła główką i przyrzekła zaczekać na kuzyna, który po chwili zjawił się i
wziąwszy ją pod rękę, prowadził ostrożnie.
- Odwilż się zaczyna - mówił. - Co za wstrętny klimat! Wczoraj o zachodzie przenikliwe
zimno, o północy już znacznie powietrze złagodniało, a następnie tak się ociepliło, że pod kołdrą
uleżeć nie mogłem. Adży! Hola! Adży! Zbliż się Murzynku, masz oto dolara jako świąteczny
upominek, ale uważaj dobrze, jeśli sędzia wstanie, donieś nam o tym.
- Tylko co zaglądałam do pokoju ojca, śpi jeszcze głęboko. Możemy spokojnie iść na
przechadzkę, zanim się obudzi - rzekła Elżunia.
Ryszard zaczął swoim zwyczajem przechwalać się, że wszystkim lepiej od innych potrafi
zarządzić i że mu każdy zazdrości.
- Nie współubiegam się jak inni o zaszczyty - mówił Ryszard - ale wiem, że dobrze
wychodzi zawsze ten, kto mnie posłucha. Może nie wiesz nawet o tym, że przyczyniłem się do
umieszczenia cię na pensji w New Yorku, napisałem bowiem do przyjaciela, który zebrał potrzebne
wiadomości i wszystko ułatwił. Niejeden szturm musiałem przypuścić do twego ojca, aby zgodził
się oddać cię na naukę, gdyż jest zazwyczaj uparty, ale wreszcie zwyciężyłem.
- Wybacz ojcu, kochany wujaszku, że czasem się upiera, ale on też dla ciebie dużo czyni -
rzekła Elżunia filuternie, obracając w ręku kopertę z urzędowymi pieczęciami.
- Dla mnie?... - zapytał Ryszard, jakby chcąc odgadnąć myśl Elżuni.
- Oto jest nominacja na urząd przynoszący zaszczyt i dochody! - rzekła Elżunia wręczając
mu zapieczętowany dokument. - Ojciec powiedział, abym ofiarowała ci, wujaszku, ten prezent na
święta.
Ryszard rezerwał pieczątkę niecierpliwym ruchem:
- Ryszard Jones zostaje szeryfem! - zawołał zdumiony. - Istotnie, człowieka
odpowiedniejszego na to stanowisko trudno znalezć! O tak, twój ojciec umie oceniać ludzi! Jestem
mu szczerze wdzięczny za tę niespodziankę, bo jego staraniom to zawdzięczam, ale przekona się,
że nie zawiodę zaufania i obowiązki będę spełniać należycie. Dziś po południu zabiorę się do
opracowania planu pracy.
- Panie szeryfie - rzekła Elżunia wesołym tonem - miałeś mi pokazać różne udoskonalenia i
zmiany, gdzież one są?
- Gdzie? Moja droga, ależ wszędzie, gdzie tylko rzucisz okiem. Tu właśnie mam
przeprowadzić pięć ulic; gdy drzewa zostaną zrąbane i grunt się uprzątnie, domy staną z obu stron,
a Templton zamieni się w piękne miasto.
- Nie rozumiem, jak można przeprowadzić ulice na tym gruncie bagnistym i pokrytym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]